- nie trzeba w skałki zabierać dodatkowego sprzętu - więcej miejsca w plecaku
- w ciepłe dni człowiekowi jest mniej gorąco w czachę
- wspinacz jest lżejszy o te kilkaset gram
- nie wygląda się jak amator zaraz po kursie skałkowym :)
- nie kupując kasku ma się zaoszczędzone trochę pieniędzy
Kilka plusów jest ale wydaje się, że żaden z nich nie przewyższa dobroczynnych właściwości kasku gdy głowa jebnie w skałę lub gdy skała jebnie w głowę :).
Nie noszenie kasku to trochę tak samo jak obijanie dróg w taki sposób aby przez sam fakt obicia droga była trudniejsza, bardziej ryzykowna itd. Ale tą logiką myślenia można dojść do wniosku, że może jeszcze lepiej wspinać się z lekko zepsutą uprzężą - w końcu ryzyko się troszeczkę zwiększy i będzie jeszcze więcej emocji i zabawy w trakcie prowadzenia. Można by także na przykład poza nie noszeniem kasku, wykorzystywaniem zepsutej uprzęży dorzucić jeszcze to tego mocno starą linę, brak magnezji w woreczku na magnezję i dla dodania wszystkiemu wspaniałego smaku retro założenia na stopy korkerów z gumy :). Gdzieś na krańcu tej wyliczanki jest już łażenie całkiem bez asekuracji ale dlaczego na tym poprzestać - może łażenie bez asekuracji z maczanymi palcami w oleju jest jeszcze bardziej seksi? Ta wyliczanka nie ma końca. Można też pójść w skrajnie drugą stronę absurdu i postarać się maksymalizować bezpieczeństwo na każdym kroku. Już wyobrażam sobie różnego typu możliwości od dmuchanych wielkich materacy wykorzystywanych przez straż pożarną, które można by umieścić pod skałą na której się wspinamy po wykorzystywanie kilku rezerwowych lin tak na wszelki wypadek gdyby pierwsza puściła itd.
Gdzieś znajduje się złoty środek pomiędzy skrajnym bezpieczeństwem a skrajnym niebezpieczeństwem ale nie wiadomo dokładnie gdzie. Pytanie czy ubranie kasku przekracza ten złoty środek czy jeszcze nie? A może właśnie trafia w sam środek? Ciężko stwierdzić :). Możliwe, że ten cudowny punkt środkowy nie istnieje wcale, istnieje po prostu nieskończona liczba różnych rodzajów wspinania. Tak to oczywiste - z całego morza możliwości każdy wybiera dla siebie to co lubi (może istnieją tacy wspinacze co zamiast w magnezji maczają paluchy w oleju :)).
Z drugiej strony coś takiego jak standard istnieje. Nie przypadkiem na kursach wspinaczkowych obowiązkowo ubiera się kaski. Czy taki standard ma szansę przyjąć się nawet w małych skałkach na drogach jednowyciągowych? Kto wie ale trend jest chyba taki sam jak w jeździe na rowerach, czy na nartach - wszędzie wkradają się kaski. Wspinaczkę też to czeka.
PS
Ale dalej nie wiem dlaczego ja osobiście jeszcze nie wspinam się w kasku :). Skłamałem - wiem dlaczego - bo większość ludzi na skałkach też się w kasku nie wspina i jakoś mi tak głupio nagle wyskoczyć w hełmie. Głupie to jest nieprawdaż?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz