Mama ma lęk wysokości - jak się okazało - więc tylko trochę się wspięła i dalej uparła się, że nie wejdzie. Córa zgodnie z przewidywaniami śmiga aż miło do samej góry (ma naturalne predyspozycje, waga bliska zeru, rozciągnięta itd). Syn jako, że jest jeszcze maluchem wysoko nie wchodził ale też ładnie dawał na ścianie dla maluchów (oczywiście też z asekuracją, potrafi już zjeżdżać na linie w uprzęży).
Moje ręce już lepiej, mogłem się trochę powspinać i szybko się regenerowałem. Zrobiliśmy kilka nowych tras, trochę bulderingu a na koniec trawersik do wyczerpania i odpadnięcia. Rączki ładnie promieniują ciepłem. Jedyna niepokojąca rzecz to ból pleców gdzieś między łopatkami (powinien minąć a ciągle tam siedzi). Jak do miesiąca to nie przejdzie to nie będzie miło - wtedy chyba lekarz odpowiedni żeby na to spojrzał - w końcu przez lata nic sportowego nie robiłem to się coś tam mogło zepsuć od tego ślęczenia przed komputerem.
Plan na najbliższy tydzień jest taki:
- schudnąć jeden dodatkowy kilogram (czyli rano zobaczyć 77 kg na wadze)
- 8 podciągnięć ciągiem na rurce
- pobić rekord własny w zwisaniu na rurce (aktualnie 75 sekund)
- trening chwytów krawądkowych (bo strasznie słabo mi paluchy na tym siedzą)
Jest nieźle, jeszcze parę wyjść na halę i już będzie można się powspinać efektywniej i dłużej. A wtedy będzie przez pewien okres szybki postęp jak mniemam.
Buty jednak za ekstremalnie dopasowane jak na trenowanie na sztucznych ścianach - nie mogę w nich cały czas przebywać. Ale jeszcze pracują i się dotrą na pewno.
Jednym słowem "Chiński! Idę po ciebie :)."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz