Przypomniałem sobie ostatnio jak to było z moim progressem w dawnych latach. Pierwszy sezon był typowym sezonem wkręcania się we wspinanie - może maksymalnie dziesięć wyjazdów w skały. Wtedy w korkerach z obciętymi korkami dociągnąłem do zrobienia kilku dróg o trudności VI. I na tym się skończyło. Wakacje się skończyły, możliwości wspinania także. Zimą jednak napalenie pozostało i zakupiłem rurkę. Trochę potrenowałem rurkowych ćwiczeń. Tej samej zimy poznałem gościa (nie pamiętam jak ale od razu na podstawie zgadania się o wspinaczce), który robił już VI.3 a nawet coś więcej. Tak się zgadaliśmy, że po zimie wybierzemy się razem w skały. W pierwsze pogodne dni (chyba to było w maju) umówiliśmy się w Bolechowicach. Faktycznie nowy kumpel od razu złoił Abazego, ja powtórzyłem jakieś tam VI-kowe drogi. Przeszliśmy do Kobylan (kumpel stwierdził, że tam będą fajne drogi odpowiednie dla mnie). W dolinie Kobylańskiej ruszyliśmy od razu na Szarą Płytę i tam kumpel zarzucił wędkę na środek. Przelazł klasyka na Szarej Płycie (czyli drogę Szara Płyta, wtedy wyceniana na VI.2+ z tego co pamiętam, dzisiaj w przewodniku widzę, że jest to VI.3). Kumpel przelazł, zjechał i mówi "no to teraz ty". Popatrzyłem na niego jak na głupiego ale po krótkiej chwili namowy przywiązałem się i zacząłem wspinać. Jak się okazało przeszedłem to z dwoma blokami. I wtedy zaczęło się wspinanie na dobre. Od tego momentu bardzo szybko doszedłem do robienia dróg VI.2+. Zajęło to nie więcej niż miesiąc a już miałem na swoim koncie kilka VI.2+ i dużo więcej VI.1.
Gdyby nie kumpel o lepszych umiejętnościach pewnie jeszcze przez całe wakacje startowałbym na różnego typu drogi VI-owe. Pokazanie, że się da więcej a jeżeli zna się patenty tym bardziej się da, ruszyło z kopyta całą moją zabawę do przodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz