środa, 31 lipca 2013

Jeszcze o zjeździe ze stanowiska

Komentarz do posta LINK jeszcze raz skierował moje działania w kierunku przeszukania netu pod kątem tym razem takiego rozwiązania zjazdu (jak w komentarzu) ze stanowiska z dwoma ringami i dwoma łańcuchami prowadzącymi do pojedynczego pierścienia. Nie mogę takowego jednak namierzyć (co oczywiście jeszcze nic nie oznacza :)). Taki przykładowo filmik pokazuje jak zjechać ZJAZD i tutaj znowu, ostatecznie jedziemy samodzielnie ale lina przechodzi przez jeden pierścionek. Zastanawiam się czy sposób zaproponowany przez M. w komentarzu jest z jakiegoś powodu nie do końca dobry (moim zdaniem tylko lepiej - mamy dwa punkty asekurujące zamiast jednego). Hm... Może jednak przekładanie liny bezpośrednio przez oko łańcucha nie jest odpowiednie? Jeszcze będę grzebał po necie :).

I jeszcze jedno na potwierdzenie moich obaw przed pojedynczym pierścionkiem LINK. Przypadek tam opisany jest oczywiście czymś innym niż zjazdem na pierścieniu ale dotyczy sytuacji gdy ufamy jednemu punktowi asekuracyjnemu. Czyli jednym słowem Never Trust a Single Piece of Gear jak brzmi jeden z podtytułów prezentowanego artykułu (więc jak z tym zjazdem z filmiku w linku ZJAZD powyżej ??). Oczywiście czasami ufamy jednemu sprzętowi np. swojej linie pojedynczej :) ale tą linę znamy i wiemy co przeszła (tak samo z innymi własnymi sprzętami).

Waga 73,6 kg na koniec misiąca

Bujanie się w okolicach od 73,5 kg do 74,5 kg jest już czymś stałym. W przyszłym miesiącu chciałbym zobaczyć na wadze 72 i na poważnie się za to zabiorę (chciałbym się bujać od 72 do 73).

Niby niewiele, kilogram w dół ale dla lepszego psychicznego samopoczucia dobrze byłoby to osiągnąć.

Zmęczenie wczorajszym pakowaniem znaczne, zakwasy są, zgrubiałe dłonie także. Czyli wszystko w porządku :). Co do trenowania muszę jednak zakupić książkę niejakiego Horsta "Trening wspinaczkowy". Takie chaotyczne trenowanie jakie prowadzę od siedmiu miesięcy musi dobiec końca - na jesień ruszam z czymś bardziej systematycznym i poukładanym.

wtorek, 30 lipca 2013

Palec decydujące starcie

Palec się sprawdził. Porządnie rozgrzałem palce dłoni - najpierw przed ścianką delikatne ściskanie ściskacza, potem w trakcie normalnej rozgrzewki otwieranie i zamykanie dłoni kilkadziesiąt razy, potem mały stretching i masowanie paluszków tak jak na filmiku LINK (od 4 minuty John Petrucci pokazuje rozgrzewkę przed graniem na gitarze i to nie żarty, pokazane działania na palce i nie tylko naprawdę są świetne i ja je osobiście polecam przed wspinaczką - to, że filmik nazywa się Rock Discipline to nie przypadek jeżeli chodzi o słowo Rock :)). Jeszcze kilka wygibasów dłońmi i marsz na prosty trawers po dużych chwytach. Początkowo delikatnie czułem palca ale w miarę rozwspinania się wszystko przeszło i mogłem normalnie dawać z chwytów. Ostro daliśmy sobie w kość - pocenie duże, rączki zmachane itd.

Po wspinaniu czuję palca tak samo jak przed wspinaczką (minimalnie). Mam nadzieje, że to koniec problemów - przynajmniej na razie. Na wieczór jednak jeszcze chłodzenie w lodzie i maść - działania te będę kontynuował aż do następnej wspinaczki w piątek.

Jednak jeden pierścień

Przeglądnąłem trochę netu w poszukiwaniu rozwiązania mojego psychologicznego problemu, o którym pisałem w tym poście LINK. Jednak zjazd z jednego pierścienia i koniec - nawet na filmikach z kursów wspinaczkowych tak pokazują. Cóż robić, nie podoba mi się to do końca ale chyba nie ma wyjścia trzeba z jednego pierścionka zjeżdżać. Chciałbym gdzieś znaleźć uzasadnienie twórców tego typu stanowisk zjazdowych dlaczego tak właśnie je robią - problem rozwiązałoby zamocowanie jeszcze jednego pierścionka na łańcuchu powyżej (w miejscu w którym montujemy własny karabinek gdy chcemy oszczędzać pierścienie i mieć podwójne zabezpieczenie). Koszty takiego update byłyby pewnie niewielkie a bezpieczeństwo rosłoby znacząco.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Palec - dzień próby

Palec już tylko minimalnie dawał znać o sobie ledwo wyczuwalnym niby-bólem. Wieczorem wziąłem gumowego ściskacza do ręki i rozpocząłem bardzo delikatne ściskanie - takie naprawdę ze 2 mm. Nic się nie działo, ból się nie pojawiał (powiększał), to zrobiłem więcej powtórzeń w dalszym ciągu bardzo delikatnych. Dalej nic się nie działo więc trochę mocniej zacząłem ściskać itd itd aż do pełnego ścisku na maksa. Wydaje się, że jest nieźle i jutro mogę iść się powspinać (oczywiście łuczków nie będę zapinał). Teraz jeszcze niedawno powisiałem trochę na drążku i też jakby ok. Jeszcze z 30 podciągnięć w 4 seriach. Ewidentnie z palcem jest poprawa. Stosowałem to co wszędzie na necie pisują ludziska czyli - chłodzenie lodem kilka razy dziennie, smarowanie maścią antyzapalną (w moim przypadku Mobilat w żelu), bardzo delikatne masowanie. Pisano jeszcze o łyknięciu ibuprofenu ale z tego zrezygnowałem (to tylko moja druga połowa łyka ibupromy jak cukierki :) ).

Mam nadzieję, że do końca tygodnia palec będzie jak nowy :). Mimo wszystko to największa jak do tej pory przygoda z kontuzją (bardzo delikatną bo to nie było tak, że nagle w czasie wspinaczki coś mnie sieknęło - o nie). Czujnym trzeba być, to jestem.

Na marginesie: Plan jest taki aby pojechać w skały na cały dzień przez weekend ale jeżeli będzie tak gorąco jak dzisiaj to może się nie dać :) (na termometrze w samochodzie widziałem dzisiaj 37 stopni). Paranoja. Albo jest jeszcze za zimno, albo nie mogę bo rodzinne lub nie rodzinne imprezy, albo nie mogę bo jedziemy na wakacje, albo w końcu jest za gorąco. Wiem wiem złej baletnicy ......


Dziad robi przysiady

Oj dałem sobie przedwczoraj ostro na nogi przysiadami. Gigantyczne zakwasy do dzisiaj. Zapomniałem ostatnio o przysiadach i miałem w tym temacie ze 3 tygodnie przerwy. Przypomniała mi o przysiadach taka droga na sztucznej gdzie wsadzamy wysoko nogę na duży stopień i musimy się z nogi podnieść do góry bo na ręce nic nie przewidziano (dałem radę ale z mocnymi stękaniami :)).

Palec dalej boli. Jeżeli jutro wspinaczka to tylko po wielkich klamach i na ilość. Niewyobrażalna jest moja złość na tego palucha czyli na siebie samego (a przecież to dopiero początek powrotu do wspinania). W temacie kontuzji przewidywania (obawy) zaczynają się sprawdzać - wiek robi swoje i o kontuzje będzie całkiem łatwo. Najgorsze jest to, że człowiek nie chce przestać się wspinać i może sobie jeszcze bardziej rozwalić kontuzjowane miejsce. Dla pewności jutro zrobię tak: gdy cokolwiek mnie zaboli to natychmiast przestaje się wspinać :). Skoro palec boli to w tym tygodniu zwiększę liczbę ćwiczeń ogólnorozwojowych, które nie obciążają palców i dłoni.

piątek, 26 lipca 2013

Lato i kontuzje

Moja uwaga znowu skupia się na kontuzjach. Gdy poczytać o radach na bolące stawy czy też ścięgna zawsze i wszędzie przewija się informacja o tym aby chłodzić i jeszcze raz chłodzić. Wniosek stąd taki, że ogólnie ciepło nie za dobrze wpływa na miejsca organizmu, które najbardziej narażone są u wspinacza na kontuzje. Ostatnimi czasy gdy się wspinam wszędzie jest okropnie gorąco - na sztucznej upał taki, że po jednej trasie leje się z człowieka, na skałach gorąco. Wszystko to powoduje, że ciężko utrzymać rączki i paluszki w chłodzie. W tym upale najprawdopodobniej szybciej może pojawić się jakiś stan zapalny a co za tym idzie trudniej o samoleczenie nabytych ran :). Ta konstatacja naszła mnie przy okazji mojego bolącego palca. Oczywiście może to być efekt jakiegoś niefortunnego pociągnięcia z chwytu (ale tego nie kojarzę), albo nawarstwienia się już pewnego zmęczenia organizmu (w końcu ponad 6 miesięcy w miarę ciągłego wspinania). Już najpewniej jest to połączony efekt wszystkich tych czynników.

Upał jest też w inny sposób podstępny. Rozgrzewając się przed wspinaczką w upale szybko się ogólnie spocimy itd. Gdy już się ogólnie spocimy może nam się błędnie wydawać, że to jest to samo co rozgrzanie organizmu - a tak nie jest (mówię z własnego doświadczenia). I w tym względzie ostatnio nie próżnowałem - rozgrzewka, duża ciepłota ciała - koniec rozgrzewki. W cieple aż się tej rozgrzewki nie chce robić :).

Denerwuje mnie mój bolący palec (dzisiaj dalej boli). Wiadomo jak nic nie boli to się człowiek przestaje starać o zachowanie wszelkich przykazań przedwsinaczkowych. A jak boli to nagle sobie obiecuje, że już nigdy więcej bez rozgrzewki itp. Ciągle to samo.

czwartek, 25 lipca 2013

Pierwsze latanie

Dzisiaj na sztucznej odbyłem pierwsze latanie :). Tak, tak to za sprawą komentatora Tomka :) i jego ostatniego komentarza. Po rozgrzewce przystawka do mojego VI.1 z dolną. Wlazłem do 5 wpinki i próbowałem dalej ale jednak wpinanie spowodowało na tyle dodatkowego zmęczenia, że już nie dałem rady wyżej wleźć i się wpiąć. Dotarłem jeszcze o jakieś 50 cm nad ostatni przelot i stop. Kontrolowane odpadnięcie. Wspaniale się poleciało - ścianka jest przewieszona. Tak gdzieś z 1.5 metra w dół plus potem jeszcze takie dynamiczne 0.5 metra dodatkowo hamowania. Mięciutko i przyjemnie na nóżki w ścianę. Trochę brak poweru aby z dołem tam na górze w przewieszeniu jeszcze wydrzeć (na wędkę to już bez żadnych problemów). Oczywiście mogłem dalej drzeć do ostatecznego wycieńczenia i polecieć jeszcze z 0,5 metra wyżej ale tutaj już zadziałałem celowo i z rozwagą - pierwsze loty to te około pół metra nad przelotem wystarczy. Potem powtórzyłem wspinkę po odpoczynku ale też nie dałem rady wyżej wleźć.

W takich cieplarnianych warunkach loty są ok, myślę, że nie do końca wpłynie to na moją psychę w prawdziwych skałkach gdzie pod spodem na rzęchach, które na razie robię w OS czyhają różne wyboje :). Ale krok po kroku, powolutku człowiek się przyzwyczai. Kiedyś gdy zaczynałem się wspinać z dołem proces rozkręcania się w tym temacie był powolny i trwał przynajmniej rok. Teraz nie mogę na siłę z tym przyspieszać chociaż wiem, że kiedyś robiłem to już na luzach.

Niestety nabawiłem się pierwszej od początku powrotu do wspinania lekkiej, aczkolwiek ewidentnej kontuzji palca (serdecznego). Dzisiaj stało się to faktem. Boli. Mam cztery dni wolne od wspinania i zamierzam ostro się za niego zabrać. Zobaczymy co i jak będzie. Najbardziej boli gdy ściskam palca w okolicach trochę za grubym stawem w kierunku końca palca - w samym wspinie nie czuję go jakoś znacznie.

No to idę po lód do lodówki.

Jedziemy w dół z ringów zjazdowych

Taki problemat:

Ringi zjazdowe robione są w skałach przeważnie mniej więcej tak LINK. Wszystko jest fajnie, wspinamy się z dołem, dochodzimy do góry, przepinamy line do pierścienia zjazdowego i jedziemy - jedziemy na jednym takim pierścionku. Gdy zakładamy wędkę to oczywiście dajemy sobie karabinek i wędka przechodzi i działa na naszym karabinku oraz przechodzi jeszcze przez pierścień poniżej (mamy dwa punkty, które muszą się urwać aby całość puściła - bo jeżeli padnie karabinek to pierścionek nad nami czuwa, jeżeli puści ring w skale gdzie jest karabinek to pierścionek jest też zaczepiony do drugiego ringa w skale przy pomocy drugiego łańcucha). Jest fajnie i miło. I tutaj ważna uwaga (bo czytałem na jakimś forum, że oszczędzanie pierścieni poprzez karabinek to można lać) zakładanie dodatkowego własnego karabinka to nie tylko oszczędzanie pierścionków ale także (co najważniejsze) sprawienie, że jesteśmy podwójnie zabezpieczeni! Idąc dalej - pod koniec wędkowania trzeba ostatni raz wleźć i ściągnąć swój karabinek i zjechać już na samym pierścionku - pojedynczy punkt, któremu trzeba zaufać. Nie lubię tego i stąd zacząłem poszukiwania w necie czy jest jakiś patent aby przy zjeździe po prowadzeniu czy też po kończeniu wędkowania mieć mimo wszystko dwa punkty. Wygląda na to, że nie ma takiego patentu - a przynajmniej ja nie znalazłem. Teoretycznie istnieje możliwość wpięcia się w jeden z łańcuchów powiedzmy z lewej strony, przewleczenia liny dodatkowo przez pierścień i jazda ale tak chyba nie wolno - te łańcuchy nie są od tego aby po nich zjechać. Piszę chyba bo nie wiem i nie mogę namierzyć w necie niczego na ten temat. Ciekawe co mówią na ten temat guru wspinaczkowi.

Oczywiście można prawić, że pierścień ten jest atestowany, nierdzewny i w ogóle super świetny i dwa słonie może utrzymać na sobie. Można tak prawić ale gdy przychodzimy pod skałę to wielu rzeczy o takim pierścieniu nie wiemy - nie wiemy ile ma dokładnie lat, nie wiemy czy i jak był użytkowany przez innych wspinaczy itd. Możemy tylko mniej więcej określić po wyglądzie czy jest fajny i że sobie chcemy na nim zjechać :). Czyż się mylę? Myślę, że nie. A określanie na czuja po wyglądzie pierścionka w sytuacji gdy pod stopami świeci pustką wygląda na dość lekkomyślne. Co prawda ten sam problem określania na czuja dotyczy sytuacji gdy patrzymy na stanowisko wędkowe z własnym karabinkiem ale wtedy znacząco podnosi się jakość zabezpieczenia (mamy dwa punkty które muszą się zepsuć aby całość się zepsuła).

Ciągnąć dalej temat to określanie na czuja dotyczy także ringów do wpinek na trasie. I co? - tutaj też mamy pojedynczy punkt, któremu ufamy lub nie. Zgadza się tylko na to już nie da się poradzić patentem i dodatkowo im wyżej jesteśmy tym więcej mamy wpinek i tym bezpieczniejsi jesteśmy.

Ja osobiście chciałbym ze stanowiska zjazdowego zjeżdżać na czymś podwójnie zabezpieczonym. Rozumiem, że takie stanowiska zjazdowe byłyby kosztowniejsze (takie, które zawierają dwa pierścionki niezależnie podczepione pod oba ringi).

Ciekawe czy to głupie co gadam czy nie :).

A jednak paluszek boli

Hm. Coś się stało z palcem serdecznym w lewej ręce - tak z boku przy największym stawie palca. Mam taki lekki ból od czasu gdy wróciłem z wakacji i poszedłem na sztuczną się powspinać. Chłodzę lodem, smaruję maścią antyzapalną i niby dzisiaj rano nie czuję tego bólu tak bardzo ale ciekawe jak będzie po wyjściu na ściankę. Martwi to, że jeszcze nic strasznego nie robię a już delikatne mikro kontuzyjnki mnie łapią. Co będzie dalej? Przewidywania co do kontuzji zaczynają się urzeczywistniać. Muszę bardziej przykładać się do rozgrzewki rąk i dłoni przed wspinaczką - nastąpiło ostatnio dość znaczące rozluźnienie w tym temacie.

środa, 24 lipca 2013

Wyjazd robi dobrze wadze

Uwielbiam wagę o poranku! Dzisiaj 73,6 kg - bardzo blisko rekordu :). Mały wypad na skały i wspinanie w słońcu, sensowna kolacja (minimalna) i proszę. Mógłbym pokusić się o taki trening dzisiaj aby jutro zobaczyć jeszcze lepszą wagę. Jakiś rowerek czy coś podobnego i może się udać przeskoczyć do kategorii 72 kg.

wtorek, 23 lipca 2013

Kolejny mikro wypad na skały

Ponownie wybraliśmy się do Doliny Kobylańskiej. Tym razem od drugiej strony, od Będkowic dotarliśmy pod Lotniki i tam zaczęliśmy nasze wieczorne działania. Tym razem odbyło się większe udawanie rozgrzewki :). Przelazłem z dołem Prawe Lotniki (IV+) w OS-ie, potem Kant Lotników (V+) na wędkę i na koniec Bardzo Prawe Lotniki (VI+) na wędkę. Wszystko ładnie puściło od strzała. Za dawnych czasów nigdy nie wspinałem się na Lotnikach bo to daleko a jeździliśmy pociągiem na skały wysiadając w Zabierzowie, dojeżdżając do Bolechowic i potem z buta do Kobylańskiej, więc Lotniki to było już dla nas za daleko :) (przynajmniej tak mi się wydaje).

Fajne są te Lotniki na wieczorową lipcową porę bowiem słońce operuje tam dość długo.

Z doświadczeń z prowadzenia znowu było podobnie. Przy trzeciej wpince psycha powoduje duże spięcie. Dziadostwo polega na tym, że człowiek chce się szybko wpiąć i wpina się z super niewygodnej pozycji. Rzeźbiłem z trzecią wpinką w jakimś dziwacznym przykurczu (oczywiście czułem, że mam zapas siły i mogę tak jeszcze długo wytrzymać ale po co?). Zaraz po tej do dupy wykonywanej wpince zrobiłem mikronalny ruch nogami i rękami i już stałem wygodniutko idealnie do wpinania. Ale cóż trzeba się uczyć na błędach.

Przystawienie na wędce do VI+ okazało się dobrym doświadczeniem. W miarę na luzie przeszedłem dół. Potem na górze stałem trochę zastanawiając się gdzie ostatecznie wiedzie droga lecz w końcu udało się poleźć chyba właściwie (sprawdziłem potem jeszcze raz z przewodnikiem i bardziej na prawo wiodła jakaś taka VI.1+. VI+ puściło od bata i teoretycznie można by pomyśleć o prowadzeniu RP - na razie jednak same OS do stopnia V+ włącznie.

Fajny wypad ale jednak czasu za mało - jedziemy we trzech i wyrabiamy się po trzy razy powspinać przed zmierzchem. Już niedługo jednak wyjazd na cały dzień.

Skały zamiast sztucznej

Może dzisiaj uda się wyjechać po pracy w skały. Plan - kilka dróg o trudnościach w okolicach V w OS (tym razem prawdziwych OS bowiem plan jest pojechania na skały, na których nigdy wcześniej się nie wspinałem).

Jeszcze jedna obserwacja z ostatniego wypadu na skały. Jakoś na skałach rozgrzewka nie była nam potrzebna :). Hehehe. Wynikło to zapewne z niewielkiej ilości czasu na wspinanie ale mimo wszystko barany z nas straszne i dzisiaj to się zmieni. Przynajmniej 15 minut rozgrzewki zastosujemy.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Już nawet snię o wspinaniu

Tak, to pachnie lekkim maniactwem ale dzisiejszej nocy nawet we śnie miałem przygody wspinaczkowe :). Najchętniej spędzałbym teraz całe dni na skałach. Ten konflikt aktualnego trybu życia z wyobrażeniem o tym jaki ten tryb powinien być trochę mi dokucza. Teraz gdy już odwiedziłem skały konflikt ten nabrał rozpędu. Z drugiej strony gdyby robić wspinaczkę cały czas i permanentnie pewnie stałoby się to czymś tak powszednim, że aż nudnym :).

Inaczej boli

Po wypadzie na skały doświadczyłem tego co pewnie dla wszystkich jest oczywiste ale dla mnie do ostatniego piątku nie było - wspinając się w skałach całkiem inaczej bolą mięśnie. Wspinałem się po czterech trasach zaledwie a na drugi dzień wszystko mnie bolało ale w jakichś innych rejonach niż po sztucznej ścianie. Bolały łapy inaczej, plecy inaczej a nawet nogi. To jest to o co chodzi. Mam nadzieję, że uda mi się częściej wypadać na skały bo tylko tam można naprawdę trenować wspinanie. Teraz aż mi się nie chce na sztuczną chodzić bo fun na prawdziwych skałach jest o niebo większy.

piątek, 19 lipca 2013

Zapach wapienia

Stało się. Dzisiaj po pracy około 17 wyjechaliśmy do dolinki Kobylańskiej. Zaparkowaliśmy na małym parkingu i po niedługim czasie byliśmy w trójkę w centralnej części doliny. Wybór padł na coś prostego (na szczęście). Podeszliśmy pod Turnię Marcinkiewicza (i tam pod Rysę Marcinkiewicza o trudności V). Oj zmieniło się od moich czasów wiele przy tej skałce. Kiedyś nie było tam tylu krzaków i drzewek a teraz istna dżungla (pewnie z kleszczami i boreliozą :)). Podeszliśmy. Patrzymy do przewodnika i jest jedna droga dobra do prowadzenia - Rysa Marcinkiewicza taki klasyk z 1938 roku. Chwile pooglądałem ringi (ładne nowoczesne) i decyzja o wspince z dolną aby potem rzucić wędkę. I się zaczęło. Pierwszy kontakt z wapieniem i z realną skałą w ogóle od bardzo długiego czasu. Kontakt ten był naprawdę ciekawy. Pierwsza wpinka zaraz po wstępnych rzęchach potem do góry. Oj inaczej się wspina w realu. Szukanie czegoś do chwycenia i do postawienia nogi powodowało dużo szybsze wyczerpanie. Do drugiej wpinki było w miarę luźno. Trzecia wpinka przyprawiła mnie jednak o lekki paraliż - byłem tak ze 40 centymetrów nad drugą i tak mnie ścięło, że każdy ruch wydawał się ze dwa razy trudniejszy niż był w rzeczywistości. Wykonywałem jakieś nienaturalne ruchy tracąc przy tym niepotrzebnie siły. Miałem moment zawahania czy przeć do góry czy jednak nie (tak mi się zdawało, że jak tutaj odpadnę to luz na linie, wysokość nad przelotem i samo wpinanie się da locik do tych rzęchów na dole). Ale jednak podążyłem do góry i już po chwili trzymałem w rękach coś tak potężnego, że cały strach minął. Wpiąłem się i odetchnąłem. Potem (pomijając mrowisko w połowie ściany) już luzik do samej góry. Zapięcie się na auto, przewleczenie liny statyka przez karabinek własny oraz przez ringa (wędka działała na naszym karabinku coby nie niszczyć pierścienia zjazdowego). Zjazd. Niesamowite wrażenia jakbym nigdy wcześniej nie wspinał się w prawdziwych skałach.

Potem na wędce koledzy poszaleli na trasie. Ja też jeszcze raz się przystawiłem na tej samej drodze i już lepiej - gdy psycha nie płata figli człowiek wykorzystuje różne ruchy do optymalnego wspinania i wszystko idzie gładko.

Z doświadczeń dzisiejszego dnia jest jedno bardzo ważne aby zaufać stopniom na których stawia się nogę. Początkowo wydaje się, że jest tak wyślizgane, że to nie ma prawa stać ale gdy się dociąży nogę to już siedzi i się noga nie ślizga (w końcu buty nie od parady mają zajebistą gumę).

I jeszcze jedno sentymentalne doświadczenie - po wspince w realnej skale na rękach pozostaje taki specyficzny zapach (jakaś mieszanka magnezji, wapienia, dotykania sprzętu wspinaczkowego, potów innych ludzi wspinających się itd). Kiedy ostatni raz to czułem dokładnie nie określę ale odżyły ponownie wspomnienia.

Z mniej przyjemnych doświadczeń to w tych krzaczorach troszeczkę cięły komary. Nawet nie troszeczkę ale dość znacznie.

Zrobiliśmy jeszcze drugą traskę obok Filarek Marcinkiewicza (V+) z prawej strony od ryski i to wszystko. Zaczęło robić się ciemno i postanowiliśmy zwijać się do domu.

Wrażenia były nierealnie pozytywne - to nie to samo co sztuczna ściana. I w końcu po tylu miesiącach udało się na realne skały wyjechać.

Kolejny mały kroczek do Chińskiego wykonany.

Waga załatwiona

Po wczorajszym wypadzie na sztuczną waga natychmiast wróciła do normy - 74,1 kg rano na wadze a jeszcze dzień wcześniej było 75,2 kg. Znowu jestem w granicach minimalnej osiągniętej wagi czyli 73,4 kg. To cieszy, mam już nad tym kontrolę całkowitą. Chciałbym mieć taką kontrolę w granicach 72 do 73 ale to już trudniej jak widzę bo w granicach 73 - 74 bujam się już ponad miesiąc i nie idzie w dół.

Po wczorajszym wyjściu prawie zerowe zakwasy. Muszę na najbliższe dni wymyślić jakiś fajny trening, który ponownie nadszarpnie włókna mięśniowe i pozwoli wspiąć się na wyższy poziom powera. Power jak na moje aktualne możliwości jest fajny - wczoraj jeszcze po przyjściu ze ścianki walnąłem 10 podciągnięć testowych i poszło w miarę na luzie.

czwartek, 18 lipca 2013

Dobrze jest

Byłem, sprawdziłem, powspinałem się i .....

Jest nawet lepiej niż dobrze. Na trasach sprzed dwóch tygodni frunięcie bez najmniejszego czucia czegokolwiek w rączkach (no może na takiej jednej VI.1 na końcu minimalnie ale to prawie nic). Jest power i podstawa do skoku do przodu - teraz po regeneracji trzeba dopakować dalej.

Jest też lekkie wnerwienie. Wziąłem na tapetę takie jedno VI.1+ i dochodzę wesoło do połowy i tam znowu to samo co kiedyś - nagle bariera absolutnej niemożności przejścia. Albo to bardzo patenciarskie miejsce, albo wycena jest do dupy. Ten plus w stosunku do innego VI.1 bez plusa jest kolosalnie znaczący :). Możliwe, że goście tam coś kręcą z tymi drogami w ramach zawodów itp albo nie potrafią dobrze wycenić drogi. Zbyt duży skok trudności ewidentnie. To nie jest tak, że na VI.1 jakoś tam trochę stęknę i przełażę a na VI.1+ stękam bardziej albo dużo bardziej i odpadam. Tam nawet nie stękam bo się nie da postękać - wcześniej jest zapora nie do pokonania :). Coś może być na rzeczy z tym kręceniem chwytów bo inna trasa ponoć została zubożona o dwa chwyty i była to V+ a nagle zrobiła się z deka trudniejsza :).

No nic szkoda, chciałbym mieć wiarygodne źródło postępów w postaci zrobionej co pewien czas trudniejszej drogi (ale trudniejszej stopniowo). Na moje wyczucie różnice pomiędzy VI.1 a VI.1+ są jednak mniejsze niż te, na które natrafiam. Na razie jedynym super miarodajnym wyznacznikiem postępu są moje proste parametry typu zwisanie na drążku, waga, podciąganie itp (oczywiście to tylko elementy postępu siły, wytrzymałości itp).

A jutro jak się uda wypad na skały z prawdziwego wapienia :). Trochę się lękam co to będzie.

Zakwasy hehehe

Po wczorajszym małym rozruchu na razie brak zakwasów :). Co prawda te nieprzyjemne efekty pojawiają się u mnie przeważnie po dwóch dniach od trenowania ale jednak powinienem coś czuć. Nie czuję nic. Dzisiaj dzień prawdy - ciekawe czy przefrunę na trasach, które już bez problemu robiłem wcześniej. Czeka mnie też dzisiaj zwiększony ból w butach bowiem od ostatniego prania nie wsadziłem do nich stóp a zawsze po pranku jakby wracają do swojego oryginalnego rozmiaru.

Oj jak daleko jeszcze do zrobienia jakichś poważniejszych trudności. Pocieszające jest to, że minęło dopiero pół roku od startu z trenowaniem wspinaczkowym. Kto wie może nawet za szybko chcę robić pewne rzeczy i dlatego odczuwam pewne bóle. Jedno jest pewne napał na wspinanie nie gaśnie a to jeden z najważniejszych czynników w pokonywaniu kolejnych barier :).

środa, 17 lipca 2013

Rozruch

Dzisiaj wykonałem pierwszy po wakacyjnym wypadzie rozruch - rozciąganie, brzuszne ćwiczenia (3x30 dla każdego z trzech rodzajów ćwiczeń), podciąganie ale delikatne 5 serii po 6 podciągnięć i trochę pompeczek.

Jutro w planie ściana a w piątek jak będzie pogoda skały (może się uda :) ).

Planu konkretnego na drugą połowę lipca nie będzie (poza zbiciem zbędnego kilograma, którego nabawiłem się przez ostatni bezruch). Na sierpień trzeba będzie się przymierzyć do pobicia kilku starych rekordów.

Obserwacja ostatnich dwóch tygodni wskazuje, że w moim wieku bardzo szybko traci się nabytą sprawność. Trzeba być zatem czujnym i nie dać się zbyt długim przestojom a jeżeli ma już być odpoczynek od wspinania to należy zamienić jedną aktywność na inną.

Z nowinek to tyle, że mam jednak pewien problem z barkami. Objawia się to tym, że mimo ćwiczeń rozciągająco-rozgrzewkowych na ramiona i ogólnie barki dalej coś w nich strzela a także lekko pobolewa. Gdy czytam na przykład taki artykulik jak ten LINK to coś z opisywanych tam przypadłości ewidentnie mnie dotyka. Drążek pewnie walnie przyczynia się do tych odczuwanych przeze mnie bóli. Nawet przerwa 2 tygodni bez wspinania nie zniwelowała tych przypadłości. Czytając dalej w internecie na temat przypadłości barkowych u wspinaczy LINK odkrywam kolejny jakby mały zbieg okoliczności - mowa o łopatkach. Już wcześniej pisałem, że miewam problemy z bólem mięśni na plecach w okolicach między łopatkami. Jest to pierwszy poważniejszy sygnał aby się temu lepiej przyjrzeć. Całość układa się już w pewną układankę - trzeba zareagować.

wtorek, 16 lipca 2013

Koniec i początek

No to koniec wakacyjnego szaleństwa. Od jutra wprowadzenie do wspinaczkowego treningu. Poczucie braku siły i spadku możliwości jest przemożne ale czy to prawda zobaczy się jutro. Dziwne ale czuję się jakby bardziej zmęczony niż przed wyjazdem wakacyjnym :).

Przy okazji wprowadzam szwagra i siostrę we wspinaczkę. Na razie kompletują sprzęt i potem wybieramy się razem na szkoleniowe zabawy na ścianie. W mieście, w którym mieszkają mają wspaniałą halę wspinaczkową LINK. Godna pozazdroszczenia Climbing Arena wygląda okazale. Oj będą mieli gdzie się powspinać.

niedziela, 14 lipca 2013

Powrót do rzeczywistości

Za dwa dni powrót do rzeczywistości treningowej - aż się boję. Ważenie wykazało, że jest nieźle 75 kg na wadze wieczorową porą czyli wszystko jest pod kontrolą (może kilogram za dużo ale to momentalnie zbiję). Od jutra w organizmie wieczorami nie będą pojawiały się już żadne promile :) i zaczynam delikatne ćwiczenia rozruchowe. Odciski na dłoniach nie zniknęły do zera ale znacząco się zmniejszyły - chyba z dziesięć warstw skóry z miejsc odciskowych ściągnąłem po codziennym odmaczaniu w wodzie morskiej. Dłonie odpoczęły i nie czuję prawie żadnego bólu. Nie udało mi się na Chorwacji nic wspinaczkowego porobić ani nawet odwiedzić jakiejś miejscówki wspinaczkowej - jest tak gorąco, że człowiek nad wodę chce ciągnąć i ani nie myśli o poceniu się w głębi lądu. Sumarycznie zrobiłem może jakieś 40 podciągnięć i pościskałem gumowego ściskacza w samochodzie trochę :).

Co do planów na ten miesiąc (połowę miesiąca) to zamierzam raczej delikatnie wrócić do tego co robiłem przed wyjazdem i oczywiście w końcu wybrać się na najprawdziwsze w świecie skały (to nie do wiary, że jeszcze nie byłem). Wszystko jest gotowe tylko muszę znaleźć czas (żona nawet mnie puszcza ale faktycznie ciężko znaleźć jakiś weekend wolny aby się wybrać na wspinaczkę).

wtorek, 9 lipca 2013

Temperatura

W temperaturze 30 stopni C nic nie zachęca do odwiedzenia kilku rejonów wspinaczkowych w mojej okolicy wakacyjnej. Na tej stronie LINK znajduje się opis miejscówek wspinaczkowych. Jestem niedaleko 18-tki ale dojście do niej (tam gdzie widzę znak ze strzałką do rejonu) wiedzie przez nierealne zarośla. Dodatkowo nie mogę się tam pchać bo główną atrakcją dla dzieciaków jest woda :). Może gdy pogoda się zepsuje zapuszczę się tam samodzielnie (chociaż zepsucie pogody na Chorwacji nie należy do wydarzeń częstych). Znalazłem w domku, który wynajmujemy wagę i trochę boję się na niej stawać - ale stanę wieczorem.

PS
Ciekawi mnie wpływ rakiji na regenerację organizmu. Nie ukrywam, że mamy doskonałego lokalnego artystę-dostawcę w tej dziedzinie (40 kun za litr wyśmienitej rakiji). Rakiję mieszamy z lokalnym miodem i wychodzi niebo w gębie a i kopnąć potrafi :).

sobota, 6 lipca 2013

Trening od środka

Odpoczynek trwa, trening prawie zerowy (poza kilkoma podciągnięciami). Regeneracja bardzo poważna - i fizyczna (morze i świeżutkie powietrze) i psychiczna (rakija). Skał na Chorwacji jest pełno ale temperatura nie zachęca do innych niż maczanie się w morzu zajęć :). Ciekawe czy jak wrócę to spadek mocy nastąpi znaczny czy też wręcz przeciwnie.