sobota, 30 listopada 2013

Katar musiał k...

Nieplanowany pomniejszy reścik z powodu kataru. Nigdy nie udało mi się doczekać do stycznia nowego roku bez kataru w starym roku. Poprzeczka jednak została przesunięta - łapie mnie tym razem 29 listopada. To swego rodzaju rekord. Możliwe, że zmiana trybu życia na bardziej sportowy przyczyniła się do tego znacząco.

Rest większy już za tydzień. Trochę katar pokrzyżował mi plany bo miałem zamiar w tym ostatnim tygodniu ostro się zmasakrować a teraz nie wiem czy gdy organizm osłabiony ostrym przeziębieniem nie będzie to głupotą. Stwierdzę to w poniedziałek i najwyżej ruszę do ataku na ostatnie tego roku szarpanie rączek.


Jeszcze o książce Chiński Maharadża Wojciecha Kurtyki - autor opisuje swoje wytrenowanie na chwilę przed zrobieniem żywca. Podaje, że robił 50 podciągnięć na drążku ciągiem, ciągnięcie ze szmaty 4 razy a raz nawet 5 razy, skakanie na listewkach o 4 wyżej. To jest to. Gdy rozpoczynałem tego bloga opisałem na początku ile mogłem dawać na drągu gdy miałem 20 latek - parametry bardzo podobne (poza listewkami - nie miałem wtedy dostępu do tego typu sprzętu) - dawałem około 50 razy w ciągu i 3 razy z prawej szmaty i 2 razy z lewej. Muszę przyznać, że jak na 46 latka jakim był Kurtyka gdy dawał na Chińskiego miał niezłego powera - pełen szacunek. Te fragmenty książki bardzo motywująco podziałały - nie ma odwrotu, muszę dojść do tych parametrów i będzie dobrze - Chiński stanie ponownie w zasięgu. Rura to rura - królowa.

piątek, 29 listopada 2013

Lektura dojechała

Książka Chiński Maharadża szczęśliwie dotarła. Warto było - przeczytałem jednym ciągiem i śmiało polecam. Trzeba przyznać, że wykonanie żywca przez Kurtykę poprzedzone było ostrymi przygodami - głównie natury psychologicznej (tak ostrymi, że aż niewyobrażalnymi jak sądzę). Autor zdradza także kilka szczegółów związanych z trenowaniem - szkoda, że nie zdradza jednego z ćwiczeń, które ponoć wbija moc nieziemsko :). To co opisane pomiędzy chwilą, w której zapada decyzja o przejściu Chińskiego a momentem samego przejścia jest tak wciągające, że już trzeba dokończyć lekturę. Sam moment nad okapem gdzie czekają kluczowe trudności wbija w fotel (jeżeli oczywiście potrafimy wczuć się całym sobą w sytuację - bardzo pomocne w tym wczuwaniu się jest własnoręczne macanie drogi i świadomość czego człowiek się trzyma na Chińskim).


PS
Ciekawe kim byli przypadkowi świadkowie drogi - koleżanka ze swym kochankiem i jak z ich punktu widzenia wyglądało to przejście :).

wtorek, 26 listopada 2013

Ćwiczenie 5 - rurka

Jest to jedno z najlepszych ćwiczeń na drążku - rozwija siłę i wytrzymałość przedramion (wisimy na palcach) oraz brzuch. Wszystko w jednym ćwiczeniu.

Ćwiczenie przebiega tak:

  1. Zwisamy na drążku (najlepiej na palcach a nie w pełnym chwycie)
  2. Unosimy nogi do góry ze zgiętymi kolanami (wersja słabsza - podnosimy aż uda znajdą się pod kątem prostym w stosunku do brzucha, wersja mocniejsza - na maksa kolana jak najwyżej)
  3. Powtarzamy tą czynność ile chcemy (ile wytrzymają ręce w zwisie bądź ile wytrzyma brzuch)

Inne wersje to:

  1. Podnoszenie zgiętych nóg i skręcenie bioder raz w lewą raz w prawą stronę (dobrze działa na skośne)
  2. Podnoszenie prostych nóg do poziomu (trochę bardziej harcorowe)
  3. Podnoszenie zgiętych nóg na zmianę raz jedna noga raz druga

Minusy minusów

Ujemne temperatury bez przynajmniej 8 kg dodatkowego balastu na karku są ewidentnie bardziej dotkliwe. W zeszłym roku o tej porze ważyło się z 82 kg, dzisiaj jest tego niewiele ponad 74 kg. Tłuszczyk nie grzeje a to dopiero początek minusów. Zbijanie w następnym sezonie jeszcze dodatkowych 4 kg i zobaczenie na wadze 70 kg już teraz przyprawia mnie o trzęsawkę - co by to było gdyby takie chucherko wyszło na zewnątrz w zimie. Jedno jest pewne, wakacje nad polskim morzem raczej nie wchodzą w grę - no chyba, że po zaopatrzeniu się w dogrzewający strój z pianki. Jak widać, życie człowieka interesującego się wspinaczką i na tym polu nie jest łatwe :).

Co do zbijania wagi strategia jest taka aby teraz przez zimę utrzymać się w granicach 74 - 75 kg a tak od okolic marca zacząć iść w dół aby maksa (tzn minimum) wagi osiągnąć gdzieś w okolicach połowy czerwca. Nie obędzie się bez jakiegoś ruchu typu bieganie, rower (ograniczaniem jedzenia nie mam zamiaru się odchudzać - nie lubię biegać ale jeszcze bardziej nie lubię nie jeść). Będzie ciężko zejść te ostatnie 2 kg bo jak zobaczyłem w tym sezonie waga 73 kg to taki mój naturalny stan, poniżej którego zaczyna się prawdziwa walka o każdy kilogram.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Kraków zaczyna puszczać dymka

Znowu wraca temat smogu w Krakowie. Dane są przerażające - chciałoby się stąd uciekać gdy czyta się wyniki badań. Mówi to palacz, który dodatkowo truje się na własne życzenie - ale jednak lepiej truć się w czystym powietrzu niż w zanieczyszczonym :). Uprawianie sportu w tym jednym z najbrudniejszych miast funduje jeszcze w pakiecie dodatkową porcję zanieczyszczeń wdychanych gdy w trakcie wysiłku oddech przyspiesza. Marnym pocieszeniem jest to, że ponoć w Suchej Beskidzkiej jest jeszcze większe zanieczyszczenie.

Moje krokowe ograniczanie palenia w dalszym ciągu bez porażki. Po tym poście mam już uzbieraną godzinę 10:53, przed którą nie biorę peta do ust. Wydaje się to śmieszne ale mimo wszystko około paczka papierosów mniej zostaje przeze mnie wypalona tygodniowo. Kto wie może to zadziała, na razie bez większych problemów przed 10:52 nie ma mowy o zapaleniu peta.

PS
Ranka spowodowana zerwaniem odciska goi się całkiem nieźle aczkolwiek występuje pewien problem ze zginaniem palca - pęka gojąca się warstwa. Nie wiem czy dam radę się z tym powspinać w nadchodzącym dniu wspinaczkowym bowiem piecze jak diabli gdy próbuję zgiąć lub wyprostować maksymalnie palucha.

piątek, 22 listopada 2013

Żółte oblaki puszczają

Dzisiaj cel był jasny - wymyślony tydzień temu przez kumpla boulder z żółtymi oblakami. Wytężające ale po około 10-ciu przystawkach puszcza. Fantastyczny boulder - ale zasięgowy. Potem kolejny boulder wymyślony dzisiaj przez innego znajomego - w dachu i wyjście z niego. Wersja z nogami po wszystkim co się chce puszcza przy drugiej przystawce. Potem mała modyfikacja - nogi po rękach - i robi się trudno. Ale w końcu puszcza i to. Tylko dwa bouldery ale bardzo sympatycznie wykańczają łapki.

Robienie baldów w okapach i dachach sprzyja odciskom. Dzisiaj pierwsze zerwanie odcisku. Oto efekt zaraz po wspinaniu - rączka prosto ze ścianki. Do wtorku musi się zaleczyć ale i tak z plasterkiem pierwszy raz będę się wspinał.



czwartek, 21 listopada 2013

Senność o szóstej

Zawsze myślałem, że takie zamykające się samoczynnie oczy to przypadłość wieku, w którym niektórzy zaczynają zwracać się do nas "dziadek". Od jakiegoś czasu gdzieś w okolicach godziny 18 (akurat wtedy gdy wybieram się na przykład na ścianę) dopada mnie dość znaczna senność. Chciałbym się tego pozbyć ale nie udaje się. Obserwacja wskazuje, że wynika to z pewnego niedotlenienia organizmu (ciśnienie mam dobre w tych momentach) - gdy tylko poruszam się trochę na treningu wystarczy około 15 minut i już po senności. Krew zaczyna krążyć żwawiej, tlenu wdycha się więcej i po krzyku. Wszystko jakby się zgadza - o tej godzinie wychodzi się z pracy (siedzącej przed kompem) więc organizm nie ma na czym się rozkręcić. Zbierałem się już nie raz do rozpoczynania dnia od ćwiczeń - taka poranna rozgrzewka, rozciągania, kilka pompek, kilka brzuszków itp. W zbieraniu jestem ok ale w realizacji gorzej.

PS
Opóźnianie palenia na razie idzie bardzo dobrze - już uzbierałem godzinę 10:50. Zbieram zatem dalej kolejne minutki. Dotlenienie organizmu i w ten sposób powinno sukcesywnie wzrastać.

środa, 20 listopada 2013

Rekord świata w zagęszczeniu :)

Oj dzisiaj się działo. Już liczba samochodów na parkingu wróżyła bicie rekordu w ilości wspinaczy w jednym miejscu kuli ziemskiej. I tak też było :).

Przystawka z dołem w OS do VI.1 nie udana - znowu wyszedł brak wspinaczki z dołem w trakcie wypadów na sztuczną. Jednak wewnętrzny cykor nie chce latać i tak się ostrożnie wspina, że traci wszystkie siły.Przy drugiej przystawce z jednym blokiem - następnym razem puści.

Na koniec nowe ćwiczonko na drabinie walcowej :). Skoki obiema rękami o jeden walec. Dość łatwo to idzie, trzeba tylko uważać na palce bo można nimi za mocno uderzyć w panel. Ogólnie sześć wstawek różnych rodzajów włażenia po walcach, co jeden, co dwa z przeskokiem rąk, co trzy z przeskokiem rąk, skoki obiema rękami (przy każdym ćwiczeniu zejście na dół po walcowni).


poniedziałek, 18 listopada 2013

Jak daleko do Chińskiego Maharadży?

Pytanie ile jeszcze potów trzeba wylać aby przeleźć Chińskiego Maharadżę jest ciekawe jak sądzę. Mija rok zabaw wspinaczkowych (celowo określam ten rok zabawą bo był to jakby żłobek wspinaczkowy). Rok rozkręcania się, likwidacji brzucha, próbowania różnych ćwiczeń, delikatnego wspinania się w skałach itp. Nie można tego roku traktować jako trenowanie wspinaczki a raczej jako zabawę wspinaczką. Może wydawać się nieźle, bowiem po tym roku drogi tak około VI.2 powinny pękać raczej na luzach w trybie patentowania (myślę, że nawet VI.2+ do VI.3 dałoby radę przebyć przy odpowiednim samozaparciu). Tak się jednak tylko wydaje - z własnego prehistorycznego doświadczenia wiem, że problemy zaczną się od VI.3 w górę. Nie będą to problemy z obiektywną niemocą przejścia tylko stricte związane z kontuzjami i wytrzymałością starych członków. Wyższe trudności będą wymagały takiej intensyfikacji ćwiczeń, że kto wie co się będzie działo z palcami i ścięgnami. Dodatkową trudnością będzie to, że polskie wapienie wymagają specjalizacji w dziurkowym wspinaniu na pojedyncze palce - sama myśl o tym napawa mnie niepokojem. Nawet jeżeli wzrost trudności od VI.2 do VI.5 jest w przybliżeniu liniowy to nieliniowy może być wzrost prawdopodobieństwa kontuzji - i tutaj może być pies pogrzebany. Zdaję sobie sprawę z tego kluczowego czynnika ale samo zdawanie sobie z tego sprawy jeszcze nie wystarczy - pogłębienie wiedzy na tematy związane z unikaniem kontuzji będzie kluczowe.

Chiński Maharadża stoi i czeka ale jak daleko jest jeszcze do jego przejścia? Tak jak kiedyś już wyliczałem gdyby robić postępy w tempie pół stopnia na pół roku z VI.2 do VI.5 jest takich kroków sześć - czyli wychodzi na 3 lata trenowania. Być może jest to szacunek nazbyt optymistyczny. Z drugiej strony gdy miałem 20 lat dojście do przejścia VI.5 zajęło mi 4 lata (z tym, że pierwszy rok to było z 10 wyjazdów w skały a kolejne lata to tylko trenowanie w skałach przez jakieś 5 miesięcy w roku). Teraz organizm jest starszy ale ma do dyspozycji sztuczne ściany. Szacunki mogą wydawać się zatem realne - tyle samo lat do dojścia do celu (spowolnienie ze względu na wiek ale przyspieszenie ze względu na możliwość trenowania cały rok).

Bardzo jestem ciekawy jak to będzie szło. Nie będę jednak zapominał o standardowej maksymie "wspinanie nie zając nie ucieknie". Czyli cierpliwość ponad wszystko :).


niedziela, 17 listopada 2013

I znowu 3 dni z rzędu

Piątek, sobota i dzisiaj - mocne zniszczenie rączek. Wczoraj co prawda tylko kilka dróg do VI.2 włącznie ale za to w spodniach i bez magnezji :). Dodatkowo kilka razy drabinka walcowa. Dzisiaj bouldery - bardzo, bardzo dające popalić. Przystawialiśmy się ze znajomymi do takiego balda ze strzałem dość znacznym na samym końcu. Ciężko było się wstrzelić w klamkę ale w końcu puściło - zanim puściło nieźle wykończyła ta część na dole przed strzałem. Zbliża się rest więc trzeba się na koniec ostro załatwić. I tak już do 8 grudnia - data restu ostatecznie ustalona - koniec restu około 8 stycznia.


piątek, 15 listopada 2013

Nowy temat w boulderach

Pomysł na baldy był taki aby wymyślać przystawki pod kątem - tzn takie gdzie ręce idą ostro w jedną stronę i zaczyna brakować stopni na nogi. Udało nam się kilka wymyślić. Kumpel wymyślił dwie bardzo ciekawe - jedną już zaczynaliśmy uznawać za nie do przejścia na tym etapie ale sam pomysłodawca wziął się w sobie i jako pierwszy przelazł. Potem druga przystawka - po prostu chwyty pod kątem 45 stopni z prawa na lewo - oj mocno dawało w kość i gdy w końcu puściło po zrobieniu każdej serducho mocno waliło. Drugim tematem były przystawki z dużym rozstawem przechwytów i stopni - tutaj znowu system - chwyty układają się w ładne pionowe linie, wystarczyło odpowiednio oddalone linie ogołocić z kilku chwytów i już przystawka. Dobre były te dzisiejsze kombinacje i na pewno całkiem inne niż wszelkie dotychczas robione wstawki.

Na koniec podciągnięcia i do domku. Dobry trening i bardzo udane wyjście. Wspinanie w kątach dało się we znaki szczególnie tricepsom - co było do przewidzenia.

czwartek, 14 listopada 2013

Sztrzał w okolicach czterdziestki

Dla niewtajemniczonych, wiek w okolicach czterdziestu latek może wydawać się czymś normalnym. Jednak nie jest tak do końca i nie jest to to samo co powiedzmy wiek trzydziestu latek (oczywiście mowa tutaj o w miarę zdrowym człowieku). Mówiąc z własnego doświadczenia jest to pewna magiczna granica, w okolicach której z człowiekiem zaczyna się dziać coś nie do końca pożądanego. Oczywiście jest to plus minus kilka latek w zależności od trybu życia, genów itp. Mówiąc wprost w pewnym momencie (moment ten rozciąga się czasami na kilka lat) zaczyna człowiek odczuwać nawarstwiające się drobne oznaki starzenia się organizmu. Wcześniej można było siedzieć cały dzień przed komputerem - teraz już się tak nie da albo jest to uciążliwe, przedtem można było całymi miesiącami nie ruszać się i nie uprawiać żadnego sportu i nic się nie działo, człowiek czuł się tak samo - teraz człowiek jakby drętwieje i staje się z miesiąca na miesiąc coraz większym dziadem. Zaczyna coś tam nie działać tak jak wcześniej i to tu to tam coś człowieka pobolewa (czasami znienacka). Taką wyliczankę można kontynuować dość długo. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dzieje się to drobnymi kroczkami - stan pogorszenia powoli aczkolwiek sukcesywnie działa i działa. Może to być tak powolny proces, że aż nie dostrzegalny i dopiero po pewnym czasie człowiek orientuje się, że "o kurna, co ja się tak zmachałem wchodząc po schodach" :). Takich odkryć co do pogorszenia sprawności musi nastąpić wiele bo przy pierwszych kontaktach z brakiem formy wydaje się człowiekowi, że to gorszy dzień, że to przejdzie. Ale okazuje się, że to nie przechodzi, tylko trwa. Podstępne jest to jak diabli i trzeba na to uważać - ja oczywiście przegapiłem pierwsze oznaki o jakieś dobre kilka lat (myślę, że około 4 lata). Tyle mniej więcej czasu zajęło mi odkrycie tego oczywistego zdawałoby się faktu, że jak nie ruszę dupy ze stołka i nie zamienię moich siedzących hobby na ruszające się hobby to będzie masakra. Ale obudziłem się z tego uśpienia - dzięki wspinaczce (i automotywującemu blogowi :)) oraz dzięki nudzącemu co pewien czas kumplowi, który ciągle wspominał, że może byśmy się tak powspinali :).

Polecam zatem wszystkim, którzy pałętają się w okolicach 40 latek aby zastanowić się, spojrzeć na siebie i odpowiedzieć sobie na pytanie "czy to już nas dopadło czy nie?" (tych co cały czas są aktywni pewnie to nie dopada wcale ale ci przylepieni do kompów przez 8 godzin dziennie ..... ). Wybór jest prosty trzeba się odlepić od siedzenia i wstać. Inaczej z roku na rok będzie tylko gorzej.


Dziad strzelił kazanie, ale trudno widocznie musiał. Uważajcie na czterdziestkę, mówię wam - to już nie przelewki :)

PS
Chyba już coś na ten sam temat biadoliłem na blogu wcześniej ale, że pamięć nie ta (lecytyny dalej nie jem :)) to i usprawiedliwienie jest :).




środa, 13 listopada 2013

Końcowe trenowanie

Ostatnie wyjścia przed dłuższym restem naznaczone są już pewną rutyną i powtarzalnością. Dzisiaj znowu przebieg po trasach od VI do VI.2 plus jedno nowe VI.1. Coś tam rączki popracowały ale niewiele. Na koniec drabina z drewnianych walców. Wprowadziłem nowość - przechwyty o jeden walec do góry, poprawka na drugi walec wyżej i poprawka na trzeci walec wyżej, wyrównanie rąk i to samo ale tym razem druga ręka sięga do góry. Fajne ale nie męczy za bardzo. Zrobiłem też to ćwiczenie z potrójnym sięganiem do samej góry, zejście w dół co jeden walec i od razu bez zejścia do góry w standardowym wychodzeniu co jeden i zejście. To już troszeczkę bardziej zmęczyło rączki aczkolwiek ćwiczenie ma ewidentne znamiona wytrzymałościowego trenowania. Na sam koniec seria przybloków na chwytotablicy i koniec. Zawsze coś ale bez rewelacji.

Planuję jeszcze przed odpoczynkiem od wspinaczki na koniec ze dwa treningi do maksymalnego zmordowania, tak aby zanim wszystko w czasie restu zacznie siadać jeszcze przynajmniej przez tydzień wzrastało :).

PS
Żal będzie tak nie trenować przez miesiąc :).

wtorek, 12 listopada 2013

Atak na sztuczną

Z moich obserwacji gęstości zaludnienia ścian wspinaczkowych wynika, że około rok temu mniej ludzi chodziło na ścianki niż aktualnie. Ostatnio zrobiło się strasznie gęsto :). Nie jest jeszcze tragicznie ale natarcie jest znaczne - może to nowi studenci przybyli i się zapisali na sekcje a może po prostu lepszy marketing :). Popularność tego zajęcia jest znaczna. Ciekawe czy nastąpi stopniowe wykruszanie się mniej napalonych czy też stan ten zostanie już na stałe. Wydaje mi się, że gdyby powstało kolejne duże miejsce do wspinania z klientami nie byłoby problemu - zapełniłoby się po chwili (oczywiście gdyby powstało w innym miejscu Krakowa niż aktualne sztuczniaki). Proponuję południowy zachód :).

niedziela, 10 listopada 2013

Przerwa od wspinania - ale jak?

Zastanawiam się właśnie jak wykorzystać miesięczną przerwę grudniową od wspinania. Po pierwsze nie można nabrać wagi, po drugie należy maksymalnie dać odpocząć rękom a w szczególności palcom. Ja wymyśliłem sobie zamianę dwóch dni wspinaczkowych w tygodniu na dwa dni basenu. Mam zamiar także popracować nad tak zwanym "core" czyli brzuchy itp. Rozciąganie ogólne także trzeba kontynuować.

Muszę przyznać, że trochę lękam się takiej długiej przerwy - martwię się tym o ile spadnie ogólna forma wspinaczkowa. Gdybym miał 20 latek to pewnie tak bym się nie martwił ale w moim wieku dość szybko następuję spadek możliwości. Z drugiej strony pocieszające jest to, że gdy po dwóch tygodniach wakacji (bez wspinania) po powrocie nie stało się nic strasznego a wręcz przeciwnie siła i moc jakby przybyły. Nie powinno być zatem tak źle. Zregenerowanie pozwoli zapewne wspiąć się na kolejny level - może drobny ale zawsze - od czegoś trzeba się będzie odbić.

Myśląc o tej przerwie coraz bardziej zaczynam się także zbierać do podsumowania tego co w tym roku się robiło i do wysnucia z tego jakichś pozytywnych wniosków na następny sezon. Od stycznia zaczynam nowy rozdział w podwyższaniu możliwości wspinaczkowych i na razie zamiar jest ambitny - intensyfikacja ćwiczeń i trenowanie bardziej z głową. Za przewodnik posłuży mi książka E.Horsta o treningu wspinaczkowym - zaczerpnę z niej przynajmniej kilkanaście ciekawych wskazówek. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

PS
Mimo wszystko najważniejsza z tego wszystkiego jest motywacja i chęć - od tego wszystko inne bierze swój początek. Tej motywacji mam nadzieję mi nie zabraknie - szczególnie, że w napale wspinaczkowym nie jestem osamotniony i kilka osób o podobnej determinacji ciągnie mnie za sobą i daje pozytywną energię do dalszego treningu. Automotywująca siła pisania sobie bloga też nie jest bez znaczenia - to na mnie działa. Jest szansa na to, że zrobienie Chińskiego Maharadży okaże się celem trudnym ale możliwym :).

19 dzień ograniczania

Stopniowe ograniczanie palenia trwa już 19 dni. Aktualnie zaczynam palić nie wcześniej niż o 10:41. Po tym poście będzie to 10:42. Tygodniowo wypalam o prawie paczkę mniej papierosów - do tej godziny wypalałam widocznie średnio jakieś 2,5 papierosa. Na razie idzie dobrze - wyczyn to jeszcze nie jest bo godzina bardzo poranna ale stopniowo minuta po minucie coraz mniej palę :). Zobaczymy czy obrzydliwy nałogowiec w końcu zwycięży czy też zostanie uśpiony.

Wczoraj nie udało się na skały wybrać - hm gdyby pogodę z piątku można było przenieść na sobotę :). Nie tracę jeszcze nadziei na jakąś fluktuację pogodową i cieplejszy front - ostatnio różne cuda się z pogodą dzieją więc może jest szansa.

piątek, 8 listopada 2013

Powrót do podciągnięć

W środę zrobiłem sobie sesję z podciągnięciami na drążku. Ostatnimi czasy nie robiłem ich za dużo, obawy przed kontuzją w barku, którą miałem ze 2 miesiące temu powstrzymywały mnie od tego. Rozpocząłem po rozgrzewce od próby pobicia rekordu ale niestety 14 i koniec. Rozczarowanie. Myślałem, że z 16 puści :). Niestety jest to dość specyficzne ćwiczenie i skoro nie pakuję w tym temacie to i rozwoju brak. Co prawda byłem jeszcze wykończony ogólną częstotliwością wspinania ostatnio. Może na całkiem świeżego te 15, 16 uda się zrobić.

Wykonałem tyle serii aby uzyskać 64 podciągnięcia - szło tak: 14,12,8,7,6 itd aż do wspomnianych 64.

Dzisiaj na sztucznej obwody i na końcu drabina, pojedyncze szczeble 2 razy do samej góry i na dół i raz co dwa szczebelki. Na koniec trzy razy przybloki w 3 kątach rozwarcia.

Coś jednak mam z barkami - powrót do podciągnięć i już coś tam boli. Muszę bardziej przyłożyć się do ćwiczeń antagonistów na barki itd - może to pomoże w jakimś stopniu. Cel jest prosty 20 podciągnięć chciałbym już w końcu robić w ciągu.

środa, 6 listopada 2013

Proporcje

Wzrok mój padł na wymiary wspinaczkowe Adama Ondry (jakoś tak przypadkiem, wcześniej nie pomyślałem aby na to zerknąć). Za wikipedią - waga 58 kg, wzrost 180 cm. Szokujące!!! Gdybym przeliczył to na mój wzrost 182 cm to powinienem ważyć 58,6 kg :). Zaoszczędziłbym na paliwie do samochodu - jednak to mniej kilogramów do wożenia codziennie :). Proporcja ta jest niesamowita, toż to piórko na stalowych łapach. Mam na grzbiecie o całe 15 do 16 kg więcej - to jest bardzo dużo. Właśnie dla sprawdzenia ile to jest podniosłem sobie dwie 4 kg hantle - a to jest dwa razy tyle. Niesamowity ciężar. W przyszłym sezonie postaram się zobaczyć na wadze 70 kg (w tym udało się 72,8 kg).

PS
Dzisiaj rano ważenie wykazało lekkie zapuszczenie się w temacie wagi - 75 kg. Daje sobie dwa dni na zobaczenie o poranku 73 kg.

wtorek, 5 listopada 2013

Ewolucja wspinacza na sztucznej

Tak z kumplami śmiejemy się analizując autoironicznie kolejne etapy przez które przechodzi nowicjusz wspinaczkowej zabawy. Układa nam się to mniej więcej w taki ciąg:
  • nowicjusze najpierw przychodzą na sztuczną, nieśmiało się czują w obcym środowisku, wspinają się prawidłowo z uprzężą, robią nieśmiało jakieś tam proste trasy - jest to okres robienia dróg i zabawy w to gdzie się człowiek da radę wspiąć
  • potem przychodzą i robią różne drogi, zaczynają także nieśmiało przymierzać się do różnych przechwytów boulderowych, bolą ich po chwili rączki i rozmawiają o tym jak to się szybciutko zbułowali
  • kontynuują trochę takie łażenie na sztucznej, patrzą co robią inni, widzą tam masterów boulderingu, ludzi prowadzących trasy pionowe i te przewieszone, zaczynają powoli dostrzegać, że znaczna część wspina się całkowicie bez uprzęży ciągle boulderując
  • wprowadzają w życie coraz częstsze boulderowanie i wspinaczkę nie po konkretnych drogach, ale jeszcze trochę boją się podejść do przyrządów typu chwytotablica, campus, drabina itd
  • po pewnym czasie zaczynają także coraz częściej boulderować i prawie wcale nie wspinają się z liną
  • odkrywają jak to wzrósł ich poziom mocy i siły, cieszą się, że jeszcze nie tak dawno ledwo dawali radę pewnym przystawkom a teraz śmig, śmig i po problemie
  • co pewien czas wracają jednak na wspinaczkę z liną i sprawdzają swoje postępy na drogach wcześniej za trudnych, cieszą się niezmiernie gdy puszcza coś co jeszcze kilka tygodni temu nie puszczało
  • wspinają się z dolną i potem znowu pakowanko boulderowe
  • zaczynają kombinować jakby tu poukładać logicznie trening, rozumieją już, co to znaczy siła a co to jest wytrzymałość - mniej więcej wiedzą jak trenować te skrajności lub coś pośredniego
  • nieśmiało następuje moment podchodzenia do przyrządów (nie czują się już tak skrępowani swoją słabością i ewentualnym rzężeniem - dostrzegają, że wielu z przybyłych na sztuczną jest dopiero na etapie przybycia na ściankę czyli pierwsza kropa z tej wyliczanki) - dotykają sprzętu typu drabina, kule, drążek, campus itp
  • po pewnym czasie dostrzegają, że gdy się boulderuje to nie warto mieć ze sobą woreczka na magnezję - zaczynają zostawiać woreczek na ziemi przy ściance (w czasie zeskoków itp magnezja nie sypie im się z woreczków na podłogę) - jest to duży krok, prawie milowy
  • itd itd

Tak się zastanawiamy co będzie dalej i czy istnieje jakiś etap pośredni pomiędzy zostawianiem woreczka na magnezję na ziemi przed boulderingiem a wspinaczką bez koszulki (bo wspinaczka bez koszulki to na pewno jakiś etap prawie końcowy :)). Wydaje nam się, że musi jeszcze coś pośredniego istnieć. Może do tego dojdziemy a może ktoś nam powie :).

PS
Wspinanie bez koszulki dzieli się przynajmniej na dwie skrajne podkategorie:
  • wspinanie bez koszulki w upale
  • wspinanie bez koszulki w chłodzie
Ostatnim etapem jest raczej wspinanie się bez koszulki w chłodzie :).

poniedziałek, 4 listopada 2013

Patenciarz przegrywa :)

Ponowne przymiarki do osobistej masakry zakończone znowu niepowodzeniem. Co prawda już troszkę lepiej - przechwyt, który sprawiał problemy po kilku różnych testach ustawienia w końcu puścił (ale na jeszcze świeżych łapkach potem już nie chciał ponownie puścić). Puścił przechwyt i dwa kolejne. Potem jeszcze z bloku dwa kolejne ale wyżej jest kolejna zagadka, na którą trzeba mieć jeszcze zapas sił. Jeszcze za mało siły i techniki na tą drogę. Jako ciekawy wskaźnik jest jednak bardzo fajna - czuję, że nie tak wiele potrzeba aby ją zrobić ale jest to jednak jeszcze przynajmniej miesiąc na siłkę :). Na razie ją odpuszczam do następnego razu o ile jej w końcu nie zlikwidują :).

Dzisiaj także testy nowo podklejonych butów. Na razie fantastycznie i po wspinaczce nic się z nimi nie dzieje, nic się nie odkleja itd. Fajne uczucie bo dopasowanie pozostało a nowe podeszwy i ranty sprawiają, że jakby w nowych butach się człowiek wspinał. Jeżeli tylko wytrzymają bez odklejeń kilka miesięcy będzie dobrze i się opłaci (musi minimum 3 miesiące wytrzymać aby wyszło na zero w stosunku do kupowania takich samych nowych butów).

PS
Rodzi się niewielki plan powspinania się w nowym roku w Szkocji (okolice kwietnia) - ale na razie bardzo luźny. Najpierw muszę zbadać czy w okolicach Edinburgha są jakieś sensowne rejony wspinaczkowe. Jeżeli nawet nie to mają tam fantastyczną sztuczną ścianę (prawdziwy gigant).

PS2
W Szkocji ciągle pada więc prawdopodobieństwo wspinaczki w tamtejszych skałkach jest jednak dość znikome szczególnie, że wypad ma być kilkudniowy :).

niedziela, 3 listopada 2013

Częste lądowania na materac

Jednak dalej boli ścięgno od pachwiny krokowej aż do kolana. Wysnułem przypuszczenie, że mogłem się tego nabawić ostatnimi tygodniami wspinaczki na siłę. Robiliśmy bardzo dużo przystawek w przewieszeniach, które bardzo często (prawie zawsze) kończyły się zeskokiem na materac. Materace są co prawda bardzo grube i amortyzują nieźle upadek ale mimo wszystko w czasie zeskoku bardzo mocno hamuje się nogami (często prawie aż do przysiadu). Jest zatem całkiem prawdopodobne, że te setki zeskoków w ciągu miesiąca przyczyniły się do nadwyrężenia ścięgien i mięśni w nogach. Trzeba na to uważać i jednak tak wymyślać przystawki aby raczej schodzić w dół, lub aby odbywały się w poziomie jeżeli mają zakończyć się ostatecznym rozwarciem dłoni i odlotem.