czwartek, 30 maja 2013

Kolejny miesiąc mija

Czego nie uda się zrealizować z planu na ten miesiąc?

Kilku rzeczy. Wagi 72 kg oraz przykurczu na lewej ręce (jak zwykle), przejście drogi wycenionej na VI.2 (nawet na sztucznej ścianie). Jutro jeszcze zrobię 14 podciągnięć w ciągu na drążku (to raczej powinno mi się udać). Na następny miesiąc muszę bardziej realnie spojrzeć na możliwości. Jest jednak mimo wszystko progres w tych parametrach pomiarowych - gdyby nie było należałoby coś natychmiast zmienić. Poza tym napał na wspinanie nie mija i to jest najważniejsze. Bez tego nic nie dałoby się zrobić. Trochę denerwująca jest świadomość, że można dużo więcej osiągać gdyby to lub tamto dało się zmienić - ale życie nie puszcza i odbiera sporo czasu oraz (co bardziej prawdziwe) pewnych rzeczy się nie robi chociaż nic nie stoi na przeszkodzie. Na przykład bardziej przykładać się do codziennych treningów około wspinaczkowych.

Chiński Maharadża stoi i czeka - ale jeszcze sporo jest do zrobienia aby w ogóle móc przyłożyć paluszki na pierwszych chwytach tej drogi.

Ćwiczenia na brzuch

Godne polecenia zestawienie różnych ćwiczeń na brzuch pod tym linkiem LINK. Jest sześć odcinków.

Cała gama różnych ćwiczeń od łatwych do trudniejszych. Niektóre znane, niektóre mniej znane. Warto zobaczyć i wprowadzić do swojego treningu. Dzisiaj sobie zrobię te z odcinka pierwszego.

środa, 29 maja 2013

Ćwiczenie 3 - rurka

Piramidka w podciąganiach.

Ćwiczenie jest proste i przebiega tak:


  1. Rozgrzewamy się obowiązkowo (ogólna rozgrzewka z nastawieniem na ramiona, ręce, dłonie)
  2. Wyznaczamy do ilu podciągnięć wykonujemy ćwiczenie (np do 6)
  3. Podciągamy się raz
  4. Robimy 2 minuty przerwy
  5. Podciągamy się dwa razy
  6. Robimy 2 minuty przerwy
  7. Itd aż dojdziemy do naszego celu (w tym przykładzie do 6 podciągnięć)
  8. I teraz schodzimy w dół z liczbą podciągnięć
  9. Podciągamy się 5 razy
  10. 2 minuty przerwy
  11. Podciągamy się 4 razy
  12. 2 minuty przerwy
  13. Itd aż do jednego podciągnięcia

Fajne w piramidce jest to, że zaczynając od małej liczby podciągnięć niejako rozgrzewamy się dodatkowo. Ilość ogólna wykonanych podciągnięć wynosi X do kwadratu, gdzie X to zaplanowana górna liczba podciągnięć.

wtorek, 28 maja 2013

123456787654321

Ledwo piszę tego posta. Właśnie zrobiłem piramidkę w podciągnięciach do 8 i w dół (jak tytuł posta sugeruje). Udało się ale była to nierealna walka. Przy schodzącym 7 zaczęło się. Ostatnie siódme podciągnięcie było katorgą. Potem przy robieniu 6-ciu podciągnięć ostatnie dwa były bólem. Przy pięciu ostatnie piąte było masakrą. 4, 3, 2 i 1 już jakoś poszło. To naprawdę jest next level. Piramidka do 9 jest na razie niewyobrażalna. W przyszłym miesiącu zaplanuję po prostu dwukrotne wykonanie tego ćwiczenia w całości.

Kolejny punkt z planu na ten miesiąc zrealizowany.

Zakładka "Blogi świrów"

Skąd wziął się podtytuł Blog z zakładki "Blogi świrów"

Gdy utworzyłem kilka pierwszych postów i byłem na samym początku ponownego napału na wspinanie, rozesłałem blogowego linka do kilku najbliższych znajomych (oni dobrze wiedzą, że szybko się nakręcam na jakieś tematy i pewnie trochę ich to rozbawiło jak przypuszczam). Jedna koleżanka gdy zobaczyła bloga, właśnie tak uroczo odpisała mi na gadu. Brzmiało to mniej więcej tak: "dodam Cię do katalogu blogi świrów będziesz tam razem z ....." i wymieniła innego naszego wspólnego znajomego, który już w tej zaszczytnej zakładce przebywał. Nie myśląc za wiele, umieściłem ten podtytuł od razu na blogu i tak już pozostało. Muszę przyznać, że bardzo mi się ten tekst spodobał :).

poniedziałek, 27 maja 2013

Tajemniczy "W" na ścianie :)

Dzisiaj poleźliśmy na halę z kumplem, który chciał zobaczyć jak to się je tą wspinaczkę. Poczuł rączki i mam nadzieję, że dowiedział się o istnieniu wielu ciekawych wcześniej nieuświadamianych mięśniach. Jak na pierwszy raz wydało mi się, że drzemie w jego rączynach czysta moc ale na razie w ukryciu :). Jak ją wydobędzie na światło dzienne to kto wie co się będzie działo.


Ogólnie fajne wyjście - wrócił mi power i VI.1, którego ostatnio nie dałem rady na wyjściu z hali zrobić dzisiaj z lekkością i frunięciem przebyłem. Dodatkowo drugie nowe VI.1 z jednym przyblokiem - ewidentny brak techniki, wystarczył głupi ruch nogą i natychmiast wleciałem do góry niczym strzała :). Było też po razie z dołem dla wprawki. Ogólnie małe zbułowanie i raczej wyjście należące do odpoczynkowych.





niedziela, 26 maja 2013

Urodziny na sztucznej

Kolejne urodziny na sztucznej ścianie. Dzieci się wyszalały. Obsługa z Fortecy super fajna. Instruktorzy z hiper podejściem do dzieci - oraz z autorytetem - ich się słuchają :).

Nie omieszkałem się wspiąć kilka razy delikatnie. Poczułem fajny power :).

Polecam urodziny wspinaczkowe - moje dzieci chcą już tylko w takim miejscu urodziny organizować.

Relacja z robienia pompek:
Po powrocie do domku w ramach spalenia kawałka pizzy zrobiłem sobie 32 pompeczki. Kolejny punkt z planu na maj zrobiony. To na razie trzeci punkt :).

sobota, 25 maja 2013

Małe sprostowanie planu

W planowaniu na ten miesiąc zapisałem coś takiego:

przejścia w skałkach: 8 dróg o trudności V, 4 drogi o trudności V+, 2 drogi o trudności VI, 1 droga o trudności VI+ - wszystko z dolną (będzie trudno o OS bo większość tych dróg robiłem 20 lat temu :) ale może coś wyszukam)

Doszedłem do wniosku, że tego typu piramidki nie wrzucam w dany miesiąc bo może to wygenerować niepotrzebny pośpiech - pewien pośpiech może być potrzebny w normalnym treningu i w rzeczach typu rurka, pompki itp - taki plan może motywować do intensyfikacji treningów i sprawdzania efektów na pewnych prostych parametrach. Wspinanie na zrobienie dróg z dołem mając na głowie jakiś termin nie dość, że może stać się niebezpieczne (ze względu na ten pośpiech) to jeszcze może stracić na przyjemności z zabawy. Poczułem ten pośpiech dokładnie dzisiaj gdy uświadomiłem sobie, że trzeba w ostatnim tygodniu uderzyć na skały i machnąć te wszystkie 15 dróg - to głupota jest :).

Piramidkę tą traktuję zatem od teraz jako pierwszą piramidkę do zrobienia. Jak ją wykonam to następna będzie o pół stopnia większa u podstawy ale też bezterminowa. Sama idea takich piramidek jest fajna ale bez terminu realizacji. I niech tak zostanie.


Lata na karku

Ha! Mam! Wyszukałem niezłego gościa, który w wieku 59 zrobił swoje pierwsze 5.14a. Zamieszczam LINK. Budujące :). Nie wiem dlaczego gdy kiedyś poruszałem temat wieku i wspinania nie natrafiłem na tą stronkę. W każdym razie widać, że można a skoro można to nawet trzeba ..... spróbować.

piątek, 24 maja 2013

Zmęczenie na koniec tygodnia

Dzisiaj prosty trening. Rozgrzewka - rozciąganie - brzuszki - pompki - brzuszki - podciągnięcia - brzuszki - pompki - przykurcze na drążku - brzuszki - pompki - rozciąganie. Tak to mniej więcej leciało. Zbułowanie na koniec tygodnia. Tydzień całkiem dobry. Poniedziałek - ściana, wtorek - bieganie 8 km, środa - ściana, czwartek - odpoczynek, piątek - ogólnie na zmęczenie i rozciągnięcie. Czuję wszędzie ostre zmęczenie, teraz dwa dni porządnego odpoczynku od trenowania. Zobaczymy co będzie w przyszły poniedziałek.

Jak pogoda dopisze w przyszłym tygodniu to nareszcie nastąpi pierwszy wyjazd w skały (bardzo to trudne, przynajmniej jakbym wyprawę na drugi koniec świata planował :) ).

czwartek, 23 maja 2013

Zdrowe to czy nie zdrowe?

Dzisiaj zero trenowania. Popatrzyłem na trenowanie innych w necie. Ten filmik LINK robi wrażenie ale jednocześnie stawia pytanie "czy to jest zdrowe?". Pewnie dla paluszków nie ale cóż poradzić, taki sport :). Jeszcze bardziej niezdrowo wygląda to LINK (jakoś tak bardziej niezdrowo wygląda gdy małe dzieci tak ładują).

Czyżbym miał zamiar zniechęcać do wspinania? Hm... Oczywiście, że nie! Cóż jednak poradzić gdy czasami ma się takie odczucie, że pewne numery są już przesadą. Jasne jest też, że gdy już samemu robimy takie numery to wtedy rzecz jasna o żadnej przesadzie mowy być nie może :).

środa, 22 maja 2013

Kolejny drobny kroczek

Dzisiaj kilka wspinaczek z dołem na sztucznej już po prawidłowych drogach a nie po wszystkim - wesołe IV, V i V+ (IV i V w OS jakieś nowości poprzykręcali a V+ wcześniej robione w ramach rozgrzewki). Kumpel dzisiaj pierwszy raz z dołem - pięknie mu poszło, tylko jedno nieprawidłowe wpięcie ale z poprawką na prawidłowe :).

Dziwna słabość mnie dzisiaj wzięła na ścianie - szybkie zbułowanie i zanik mocy. Przypisuję to wczorajszemu biegowi i lekkiemu zmasakrowaniu się. Dla mnie te 8 km to jest jednak w dalszym ciągu dość dużo. Inna hipoteza na temat tego szybkiego zmęczenia to nie zjedzenie batona przed wspinaniem :). Reasumując, coś się podziało bo ewidentnie odczuwałem słabość - różowej VI.1 nie dałem rady przejść (co prawda robiłem ją na koniec dnia ale mimo wszystko powinienem na niej już biegać).

Jest maleńki kroczek w rozwoju - trochę z dołem kolejnych wejść, większe zaufanie do partnera asekurującego :) (myślę, że obustronne) itp. Jest fajnie i idziemy dalej. Sprawa składa się właśnie z takich małych kroczków i niezmiernie cieszy każdy kolejny.

Co do wagi wspinacza to osiągnąłem jakąś granicę. Ciągle oscyluję w granicach 73,5 kg do 74,5 kg. Widzę jednak jeszcze pokłady zbędnego balastu na sobie i musi się dać schudnąć jeszcze ze 3 kilo. Kumpel twierdzi, że tak jak już będę z 15 km robił w biegach to ta granica się musi przesunąć - chyba, że zacznę wtedy jeść jak opętany :). Wszystko zostanie skrupulatnie opisane na blogu - królik doświadczalny jest gotowy na dalsze doświadczenia :).

wtorek, 21 maja 2013

8,1 km

Zaliczone. Biegłem 49 minut - czyli standardowe tempo 6 minut na kilometr.

Wystąpił nawet efekt zdartego sutka od koszulki już przy takim dystansie. Za luźna koszulka.

Dwa punkty z planu wykonane.



poniedziałek, 20 maja 2013

Śmierdzące buty - 2

Przeprowadziłem test z domestosem parę dni temu - nie na butach wspinaczkowych a na pewnych starych sandałach :). Jakieś 70 ml domestosu wlałem do około 4 litrów wody i 0,5 godziny moczenia (prawie taki sam przepis jaki znalazłem w necie). Efekty na razie całkiem pozytywne :) hehehe. Ciekawe na jak długo.

Z butami wspinaczkowymi chyba też tak zrobię - sandałom nic się nie stało i czują się dobrze więc buty do wspinaczki powinny też przetrzymać działanie chloru w tym stężeniu.



Bieganie i rozciąganie

Zapomniałem, że po bieganiu należy się rozciągać :). (Prawda jest taka, że jakoś chyba nawet nie wiedziałem). Przypomniał mi o tym kumpel. Faktycznie po ostatnich biegach, stopień rozciągnięcia gnatów w różne strony jakby zmalał. Samo bieganie ostro usztywnia. Teraz już nie zapomnę o tym ważnym szczególe (to nawet nie jest szczegół). Zresztą moje rozciąganie ogólnie traktowane jest po macoszemu jak już pisałem (komentarz Tomka też dał mi wiele do myślenia - 3 h trening i na końcu 45 minut rozciągania). Jutro jak wyrobię z czasem planuję pobiec ponad 8 km. Dzisiaj natomiast jeszcze przymiarka do 14 podciągnięć na drążku - mogę nie dać rady bo po ścianie ręce są nieznacznie wyczerpane.

Mam ogólne wrażenie, że plan z tego miesiąca idzie w rozsypkę :). Zaczynam panikować.

Ostro się śmieję - w ostatnich 24 godzinach w statystykach bloga rekordowo dużo wejść z Indonezji :). Pozdrawiam kimkolwiek jesteś :) - nawet jeśli jesteś indonezyjskim botem.

Relacja z walki na rurce:
Próba do 14 podciągnięć nie udała się. Zrobiłem 13 (ostatni rekord). Ręce po ściance zmęczone. Nic to - jest to mimo wszystko dalsza część dzisiejszego treningu. Czuję, że na świeżego pójdzie jak z płatka :).


 

Świąteczne rozpasanie

Komunijne imprezy nie przyczyniają się za bardzo do rozwoju wspinaczkowego. Przeciwnie. Znowu lekkie rozpasanie :). Poważne życie starszego pana nie pozwala na łatwe dochodzenie do celów treningowych. Nastąpił jednak powrót do rzeczywistości i dziad wspinacz wraca myślami do treningu. Jest naprawdę mało czasu aby zrealizować plan na ten miesiąc - wszystko zależy od organizacji nadchodzących dni.

sobota, 18 maja 2013

Ucieczka lidera

Lider rodzinny w zwisaniu na rurce, czując mój oddech na plecach wziął się za zwisanie. Mowa oczywiście o córce, której dotychczasowy rekord wynosił 132 (mój zbliżył się na niebezpieczną odległość - 126 sekund). Trzasnęła dzisiaj 144 sekundy i moja nadzieja na prowadzenie w rankingu rodzinnym znowu została brutalnie zgnieciona. Nie poddam się i kiedyś ją dogonię :).

czwartek, 16 maja 2013

Lęk wysokości

Lęk wysokości jest wbudowany w człowieka niejako genetycznie. W większym lub mniejszym stopniu zależnie od osoby. Ta supozycja nie jest wyssana z palca. Obserwując moje dzieci jak dorastały, naturalnym ich odruchem, absolutnie przez nikogo nie uczonym był lęk przed wysokością. Widziałem to przykładowo przy trochę ponad rocznym dziecku, które schodząc z klatki schodowej ewidentnie unikało tego widoku w dół i raczej samo chciało schodzić od strony ściany (schody były z taką dość szeroką szparą, przez którą widać było dno klatki). Podobnie w innych sytuacjach - tak naturalnie same z siebie lękały się miejsc gdzie była ekspozycja (nawet niewielka). Lękanie się wysokości najpewniej jest pozytywną cechą, umożliwiającą zminimalizowanie niebezpiecznych sytuacji - stąd na drodze doboru naturalnego został on faworyzowany i przetrwał. Przypuszczam, że nie mijam się z prawdą chociaż może być też tak, że niejako podświadomie nauczyłem dzieci lękania się wysokości poprzez ostrzeganie czy też zabieranie dziecka z miejsc potencjalnie niebezpiecznych i tym samym wpoiłem im ten lęk.

A teraz idę poczytać na temat lęku jakieś artykuliki w necie. Zaraz wracam.

A jednak doczytałem, że są badania, które prowadzą do wniosku o genetycznym podłożu lęku wysokości. Byłem i tak zabezpieczony bo przypuściłem sobie dwa rozwiązania stanowiące komplet możliwości w tym temacie :). Na poważnie jednak z tego co widziałem na swoich dzieciach to byłem prawie pewny, że mają ten lęk same z siebie.

Oczywiście na pewno są i tacy, którzy lęku wysokości nie posiadają wcale albo w bardzo niewielkim stopniu. Ja osobiście mam taki średni lęk wysokości ale mam. Oczywiście można przyzwyczaić mózg do tego, że gdy znajdujemy się na wysokości nie czujemy nic - ale to może być długi proces. Z rozmów ze znajomymi wspinaczami prawie u wszystkich występował wzmożony lęk gdy musieli niejako gwałtownie zawisnąć nad przepaścią - tzn gdy np wchodzili od tyłu skały i zakładali wędkę i od razu z góry przywiązywali się do końca liny i musieli zawisnąć na świeżo zamontowanej wędce. Gdy na tą samą wędkę wchodzili z dołu do góry stopniowo to tego lęku na samej górze już nie odczuwali w takim stopniu albo wcale go nie czuli. Mam tak samo. Z mojego doświadczenia wiem, że wtedy gdy mam od razu zjechać z góry i obciążyć świeżo zamontowaną wędkę pojawia się taki jakby brak zaufania do tego co widzę przed oczami - przechodzi mi przez myśl czy na pewno mam ok zawiązany węzeł do uprzęży, czy na pewno lina przechodzi przez karabinek, czy na pewno to stanowisko wędkowe wytrzyma itd. Mam to zawsze. Budzi się sama z siebie taka naturalna wzmożona czujność - aż do przesady. Po kilka razy patrzę na wszystkie elementy tej układanki - węzeł, przelot, ringi w skałach itd i dopiero obciążam linę - gdy wejdę od dołu to już na luzaka obciążam linę - w gruncie rzeczy dziwne to jest i nie do końca wiem dlaczego tak się dzieje.

Ale dlaczego wspominam o lęku wysokości? Ano dlatego, że kto wie - bez niego wspinanie byłoby znacznie mniej pasjonujące. To niby oczywiste. Nie oczywiste jest natomiast w jakim stopniu byłoby mniej pasjonujące. Moim zdaniem w bardzo dużym ale nie aż takim aby ze wspinaczki zrezygnować - przecież spędzamy wszyscy wspinający się godziny na ścianach sztucznych i bulderujemy na niewielkiej wysokości całkowicie bezpieczni, nie czując lęku a mimo wszystko jest to czynność sprawiająca dużą radość i przyjemność. Pomimo braku lęku kontynuujemy wspinanie. Co prawda to wspinanie ma w naszej świadomości ustawiony cel - lepiej łoić prawdziwe drogi w prawdziwych skałach - mimo wszystko cel ten nie powinien być takim wielkim czynnikiem podnoszącym przyjemność wspinaczki bez-lękowej. Pisałem już kiedyś na blogu, że nie wiem jednoznacznie dlaczego wspinaczka jest tak wciągającym zajęciem (oczywiście jest to dość ograniczone stwierdzenie, wielu ludzi nie wciąga się w to i żyje :) ). Może ktoś zna dobrą odpowiedź na to pytanie. Być może tak jak lęk wysokości ma podstawy genetyczne, tak i czerpanie przyjemności ze wspinania je ma. Może jest to walka dwóch cech niejako walczących ze sobą o przetrwanie w trakcie Darwinowskiego doboru naturalnego. Może nawet nie walczących a ciągnących w tym samym kierunku - "wejdź na drzewo i zdobądź to jabłko będziemy mniej głodni niż inni, którzy tam nie wejdą". Z jednej strony za mały lęk wysokości eliminował z drzewa życia osobniki, które ginęły poprzez swoją nonszalancję a z drugiej strony te osobniki, których jednak coś ciągnęło do wspinania mogły zdobyć lepsze pożywienie niedostępne dla tych co nie podejmowali prób wspinaczki. Te dwa parametry "stopień lękliwość" i "czerpanie przyjemności" grały na tych samych skrzypcach genetycznych. Nie przypadkiem rola przyjemności jest tak ściśle związane z rozmnażaniem czyli z tym, co podnosi szanse na przekazanie a tym samym przetrwanie genów. I w przypadku wspinania przyjemność może mieć niebagatelne aczkolwiek bardziej zakamuflowane znaczenie przystosowawcze.




7,2 km

Relacja z biegu:
Dzisiaj dodatkowe 700 metrów. Nie było prosto bowiem pierwszy raz w pełnym słońcu i w upale. Dodatkowo popełniłem błąd i po przyjściu z pracy zjadłem bułkę. Bułka troszkę dała się we znaki w czasie biegu. Następnym razem skok na 8 km i zaliczenie planu w tej kategorii.

Dodatkowo waga zawodnika zaraz po biegu 73,5 kg - pięknie. To nowy rekord jaki widziałem na wadze - poprzedni był 73,9 kg. Teoretycznie jest szansa aby jutro pokusić się o zobaczenie liczby 72 na wadze. Co prawda ważenie zaraz po biegu uwzględniło lekkie odwodnienie - teraz już od strzału ważę z 0,5 kg więcej bo tyle wypiłem płynów. Zobaczymy, może się szarpnę na rekord - ale jutro w takim razie też musiałbym pobiec.

Ciekawe od ilu kilometrów trzeba zabierać napoje na bieganie?

środa, 15 maja 2013

Zwisanie - plan majowy

Relacja z walki na rurce (zwisanie):
Pierwszy punkt z planu na ten miesiąc zrobiony. Dopiero pierwszy. Parametr pod tytułem zwisanie na drążku przesunięty w górę o 5 sekund - 126 sekund. Na razie moc w dalszym ciągu przybywa. Po przedwczorajszej porażce w piramidce do 8 przyda się ten sukces :).


Z innej beczki:

Tak ostatnio wspominałem sobie loty. Ja dziele je na nieświadome i na świadome. Oczywiście można je dzielić na różne sposoby np długie i krótkie. To jednak nie wbiło mi się tak w ich rozróżnianie jak właśnie ich świadomość lub jej brak. Osobiście wolałem paradoksalnie te nieświadome gdy w jakimś bardzo czujnym momencie, na maksymalnym zbułowaniu człowiek sięgał do następnego chwytu i nagle zlatywał. Była to tak krótka chwila, że o niczym nie zdążyło się pomyśleć i już było po wszystkim. Nie przepadałem jednak za lotami gdy byłem już tak zbułowany, że lot był nieunikniony - i wtedy trzeba było skoczyć. Co prawda w skałkowym wspinaniu te loty nie są długie ale zdarzyło mi się być w sytuacji, że pode mną było jakieś 20 metrów a trzeba było skoczyć z pełną świadomością tak z 4 metry w dół (wliczając wysokość nad przelotem, naciąg liny i luz w przyrządzie wraz z szarpnięciem asekuranta). (Wiem, wiem to śmieszne parametry dla ludzi wspinających się w górach wysokich - ale każdy ma swoją Babią Górę do zdobycia :)). Nie lubiłem tego (dlatego pewnie skakania na bungee nigdy nie zaliczę).


Z jeszcze innej beczki:

Sprawdzałem zawiśnięcie w przykurczu pełnym na lewej ręce i już jest tuż, tuż do tego wiekopomnego czynu aby ze 4 sekundy powisieć. Poczułem, że jest lepiej i nie rozgina się tak automatycznie jak wcześniej. Jakby przez moment ręka wytrzymała ale zaledwie jakieś nawet nie całe 0,5 sekundy. Ależ ta lewa ręka w tych przykurczach odstaje od prawej. Ile można walczyć o zawiśnięcie przez 4 sekundy w przykurczu - no ja już chyba ze 3 miesiące.

Tylko rozciąganie

Z braku czasu tylko rozciąganie gnatów i ścięgien. Wydaje mi się, że stoję w miejscu z tym rozciąganiem. Stare kości i ścięgna to i postępy słabe. Za mało rozciągania. Co ja mówię - za mało wszystkiego.

Dokonałem takiego obliczenia, że gdyby robić swojego maxa w trudnościach dróg wspinaczkowych tak o pół stopnia w górę raz na 4 miesiące to zakładając, że aktualnie VI.1 raczej na luzaka przełażę aby dojść do VI.5 trzeba zaledwie 8x4 miesięcy :). Czyli za 32 miesiące jest szansa. Optymista. Niestety proces ten jest nieliniowy i wraz z kolejnym plusikiem w trudności coraz większe odstępy czasowe pewnie się pojawiają na jego osiągnięcie. Ale kto wie, może jest coś w tym prostym obliczonku :).

poniedziałek, 13 maja 2013

Punkt z planu

Nadeszła pora zabrać się za punkty z planu na ten miesiąc (plan majowy). Relacja poniżej.

Relacja z walki na rurce:
Dzisiaj odhaczałem punkt w podciąganiach w piramidce do 8. Wystartowałem. Najpierw lekka rozgrzewka się odbyła.
...
...
...
Po dłuższej chwili: Uff ... Niestety nie dałem rady - doszedłem do 8 potem przy schodzących 7 podciągnięciach doszedłem do 6 podciągnięcia i koniec. Jednak czas 2 minuty pomiędzy kolejnymi seriami nie wystarczył aby wyjść na osiem i zejść w dół. Jeszcze nie wystarczył :).



Muszę się sprężać bo już prawie połowa maja a plan jest jak na moje możliwości ambitny :). Na ścianę dopiero w środę i stąd dzisiejsze działania zaczepne w sprawie rekordów. Nie udało się ale widziałem w trakcie, że do 7 byłoby bez problemu - kiedyś gdy biłem ten rekord to jednak z dużym wysiłkiem. Jednak jest duża różnica po 2 minutach od 7-dmiu robić 6 w porównaniu do 8 i dopiero schodzić w dół.

Następna próba myślę, że za tydzień. W międzyczasie spróbuję rekord w zwisie na drążku.


niedziela, 12 maja 2013

Kaski i obciach

Sprawę kasków i obciachu na skałkach wyśmienicie podsumował mój kumpel. Stwierdził tak "Wiesz, jak robisz V+ i wspinasz się w kasku to możesz odczuwać pewien obciach na skałkach ale jak już machasz VI.6 to wtedy możesz sobie w kasku już na luzaka spacerować". Bardzo trafne. Ja bym do tego dodał, że jak już robisz VI.6 to możesz nawet w kasku górniczym z czołówką się wspinać i w kalesonach :) i o odczuwaniu obciachu nie może być mowy :).

Bardziej poważnie - kask to samo dobro, zmniejsza prawdopodobieństwo groźnych zdarzeń - i jest to niepodważalnym faktem. Nie wykorzystywanie go jest zgodzeniem się na poniesienie dodatkowego ryzyka - czyli do wyboru do koloru. Ryzyko, które ponosimy nie ubierając kasku jest raz mniejsze raz większe - w zależności gdzie się wspinamy. Czy jest to skałkowe szaleństwo czy też wspinaczka w górach. Jeżeli ściana jest idealną płytą ryzyko jest mniejsze niż gdy jest postrzępionym rzęchem. Zależy od tego co jest na szczycie skały - czy jest tam porządek z kamolami czy wręcz przeciwnie bałagan. Czy wspinamy się na ścianie gdzie z boku jest druga ściana, o którą możemy walnąć czy nie. Czy nad nami inni ludzie prowadzą jakieś działania czy nie. I tak dalej i tak dalej - czynników jest wiele i nie sposób ich wszystkich wypisać. Ja nigdy nie wspinałem się w kasku ale nie twierdzę, że jest to inteligentne postępowanie - starałem się jedynie ocenić sytuację co się ze mną stanie gdy polecę przed podjęciem decyzji o wspinaczce w danym miejscu, czy coś mi może na łeb upaść itd. W moich czasach nie spotkałem na skałkach Jury nikogo (poza kursantami) kto wspinałby się w kasku. Ciekawe jak jest teraz - w końcu kiedyś też nikt nie jeździł na rowerze ani na nartach w kasku a teraz stało się to bardzo powszechne (czyżby to marketing producentów sprawił, czy też ludzie tak sami zechcieli zadbać lepiej o swoje bezpieczeństwo?). Teoretycznie jeżdżąc samochodem też podnieślibyśmy swoje bezpieczeństwo wykorzystując kaski ale jakoś cywilizacja jeszcze na to nie wpadła :).

Sprawa jest ciekawa i trochę psychologiczna. Ten element obciachu na pewno gra istotną rolę w tym czy kaski na skałkach się nosi czy nie nosi. W tatrach jakoś nie ma dyskusji - jedzie się i kask jest na czerepie jakby z definicji. Gdyby na skałkach wszyscy nosili kaski to każdy nowy adept wspinaczki też by się temu poddał i najnormalniej w świecie przyjechałby na swoje pierwsze wspinaczki w kasku. Wspinając się baz kasku uznałby być może, że ludzie będą patrzeć na niego jak na wariata :).

Czyli co? Dalej wspinamy się bez kasków na Jurze? Czy też mamy to gdzieś i ubieramy się jak Szturmowcy Imperium z Gwiezdnych Wojen?




Naturalne predyspozycje

Kiedyś za pradawnych czasów byłem uczestnikiem ciekawego zdarzenia. Wszystko działo się w dolinie Bolechowickiej. Jak zwykle pod ścianą zebrała się cała standardowa paczka kumpli i z braku pomysłów na to co by tu robić postanowiliśmy wyszukać jakichś bardzo trudnych chwytów na ścianie. Pod takim okapem po zachodniej stronie Bolechowickiej wynaleźliśmy dwie dość iluzoryczne dziurki na jeden palec. W dodatku były to dziurki niewygodne w takim sensie, że strasznie cięły palca pod obciążeniem. Gdy już obiekt do walki w postaci dwóch dziurek został wyszukany zaczęły się przystawki, kto zawiśnie na tym i podciągnie się chociaż raz. Było to mega trudne (w tym czasie ja i kumpel robiliśmy już Chińskiego) i z tego co pamiętam udało nam się raz na tych chwycikach podciągnąć ale to z grymasem bólu na twarzy itd. To ćwiczenie było tylko przedwstępem do tego co wydarzyło się po chwili. Inny kumpel właśnie przybył do dolinki z jakimś swoim znajomym, który pierwszy raz był w skałach. Tak od słowa do słowa dopytał co my tu ciekawego porabiamy i o dziurkach też się dowiedział. Poprzystawiał się ale nie pamiętam jak mu poszło. Pamiętam natomiast coś co wywarło na mnie niesamowite wrażenie. Znajomy, który przybył z moim kumplem, podszedł do okapiku, wsadził palce w nasze święte dziurki i jakby nigdy nic zawisnął sobie na nich po czym bez najmniejszego problemu podciągnął się w górę. Muszę przyznać, że doznałem szoku - my tu trenujemy, walczymy od 3 lat, pakujemy na różne sposoby a tu takie numery. Nie mogłem w to uwierzyć i przez długi czas podejrzewałem, że to był kit z tym pierwszym razem w skałach. Z drugiej strony jeżeli to nie był kit to gościu miał nierealne predyspozycje do wspinaczki. Miał naturalnie stalowe paluchy i to co dla nas po kilku latach trenowania było skrajem możliwości dla niego nie przedstawiało żadnego problemu.

sobota, 11 maja 2013

6,5 km

Dzisiaj bieg - trochę zwiększony dystans do około 6,5 km. Bez problemów ale jeszcze nie czuję sprężyny w nogach - przy podbiegach pod górę (a mam takich sumarycznie z 1,5 km na trasie) czuję ostro nogi. Niestety zapomniałem sobie zmierzyć czas.

Z działań wspinaczkowych nastąpił zakup 10 ekspresów (8 krótkich , 2 długie) firmy Climbing Technology Lime CF Set Pad ( link ). Nie drogie, na skałki raczej wystarczające. Zakupiliśmy z kumplem te same, jeżeli chodzi o wpinanie się w nie to rewelacja - testowałem sobie na sucho w domu. Do tego zakup liny statycznej bo oczywiście nie będzie tylko prowadzenia w skałkach ale i patentowanie na wędce :).

Zakup w sklepie na A gdzie kiedyś były przygody z kupnem liny :). Sklep mimo wszystko spoko - trochę na nich napsioczyłem na blogu wtedy ale myślę, że w tamtym przypadku było to psioczenie uzasadnione.

Mam już prawie wszystko co niezbędne skałkowemu wspinaczowi. Dokupię jeszcze kilka pomniejszych dupereli ale to już w międzyczasie. Następny tydzień jeszcze lekki trening prowadzeń w sztucznych warunkach i trzeba na skały uderzać aby te wszystkie kilkumiesięczne przygotowania nabrały rumieńców.


piątek, 10 maja 2013

Śmierdzące buty

Poczytałem trochę po necie o sposobach na śmierdzące buty wspinaczkowe. Problem jest popularny (mnie też to denerwuje).

Głównym problemem jest wspinanie na sztucznych ścianach bo tam człowiek często bardzo długo przebywa w butach a wiadomo są ciasne, guma, noga się poci (dodatkowo od wysiłku na ścianie), naskórek zdziera się, bakterie sobie żyją itd. W skałach jest o tyle lepiej, że ubiera się buty przed wejściem na drogę, przechodzi się i ściąga buty - but odpoczywa na świeżym powietrzu do następnego wykorzystania.

Problem jest. Moje buty walą już ostro. Wykonałem już miesiąc temu pranie ręczne w gorącej wodzie z dużą ilością proszku do prania - to nie pomaga to już wiem. Oczywiście but po wysuszeniu był na chwile ok ale to tylko do następnego wyjścia - ten bakteryjny wkład i tak w nim siedzi już i takie numery nie działają.

Ogólnie trzeba by stosować przed wspinaniem na sztucznej (gdy mamy czyste i nie skażone buty) mycie nóg i dobre wysuszenie przed włożeniem do buta - wiadomo zanim człowiek dojdzie na ściankę w innych butach itd to już może lekko zepsuć sprawę. Nie przechowywać butów w plecaku po wspinaczce tylko od razu wrzucać na wietrzenie na balkon (w pogodny dzień) albo gdzieś gdzie jest sucho i przewiewnie.

Ze sposobów, które znalazłem na necie jest jeden ale boję się zastosować (jeszcze mam za nowe buty :) ). Robimy 5% roztwór domestosu (ogólnie jakiś środek z chlorem) z wodą i zalewamy bucika - pozostawiamy na kilka minut i powtarzamy procedurę (niektórzy piszą na necie, że zostawiamy na godzinę). Podobno po takim zabiegu wszystkie mikroorganizmy w bucie giną i smrodek nie wraca już tak łatwo do buta. Strach trochę bo chlor ostro żre materiały różnorakie. Niby ludziska piszą, że nic się butom nie stało a potem ten chlor jeszcze siedzi w bucie i bakterioza nie wraca. Chyba spróbuję na ryzyko. Jak wykonam test to potwierdzę lub zaprzeczę tej metodzie - zawsze to jakieś doświadczenie.

Zastanawiam się jeszcze nad takim dezodorantami antybakteryjnymi. Gdyby ostro psikać po każdej wspinaczce kto wie. Tyle, że aby ostro jechać z dezodorantu trzeba dużo dezodorantów kupować co nie jest tanie.

Można jeszcze spirytusem spróbować nasączyć buciory. Kto wie, może zadziałać - wątpię aby jakieś mikroorganizmy czysty spirol przetrzymały.

Nic - próbuję z roztworem chloru. Trudno, najwyżej rozwalę buty ale muszę znaleźć rozwiązanie tego problemu.

czwartek, 9 maja 2013

Bariera

Dzisiaj ponownie na sztucznej ścianie. Dwie nowe VI w przewieszeniu i stare VI oraz stare VI.1. Wszystko ładnie puściło od strzału. Potem nastąpiło mistyczne zetknięcie się z nieprzekraczalną barierą na takim nowo zrobionym VI.2+. Wspaniałe doświadczenie. Tak z głupa postanowiłem spróbować o co chodzi i czym to się je takie VI.2+ aktualnie. Wystartowałem i od razu było widać, że jest bardziej bułująco z każdym przechwytem w porównaniu z VI.1 wcześniej robionym (to oczywiste ale nic nie zastąpi empirii). Po chwili, gdzieś tak w 1/3 drogi dotarłem do absolutnej bariery :). Super uczucie - powisiałem przy dostępnych przechwytach i stopniach, pokombinowałem raz tak raz inaczej chyba z sześć razy ale nic nie wskórałem. Całkowite zero możliwości wydarcia dalej. To jest to. Wbiło mi to takiego ćwieka, że teraz myślę ile w tej niemożności było mojego wcześniejszego zbułowania oraz tego, że to dwa dni pod rząd na ściance, ile było braku techniki i odpowiedniego złożenia się do tego i ile było tu obiektywnego braku siły maksymalnej (bo może dobrze się składałem ale po prostu nie dałem rady na takiej obłej krawądce przytrzymać). Mega ciekawe. Mam nadzieje, że nie zlikwidują tej drogi za szybko bo fajna w sensie pewnego sprawdzianu - co pewien czas mam zamiar się do tego przyłożyć i sprawdzić czy jest lepiej czy może dalej taka sama niemoc.

Hm... Przypomniało mi się, że wczoraj pisałem aby nie rzucać się na za trudne dla siebie drogi bo można nabawić się kontuzji a już dzisiaj robię dokładnie wbrew temu. No cóż - nie mogłem wytrzymać a w takim nowym zakątku z siedmioma drogami tylko tej jednej nie przelazłem :). No ale to potwierdza moje wczorajsze uwagi co do tego, że bardzo łatwo zapomnieć o wszelkich radach i iść na żywioł w przypływie chęci sprawdzenia co tam można wykrzesać z organizmu :). Na poważnie to nie zamierzam jakoś strasznie uderzać na drogi typu VI.2+ (teraz raczej kolej na więcej wędkowań treningowych VI.1 i może kilka VI.1+ na sztucznej ścianie) - takie uderzenie traktuje trochę jako pewien sprawdzian możliwości.

Jeszcze jedno hm.... Tak na marginesie - delikatnie czuję ścięgno w lewym fakerze :). Na tej VI.2+ było jedno miejsce poniżej bariery na 2 paluszki i tak troszeczkę trzeba było pociągnąć z nich :). I pociągnąłem. Oj słabe te rączyny jeszcze. Teraz przerywnik - ćwiczonka rozciągające, brzuchy oraz bieganie przez weekend.


środa, 8 maja 2013

Pozytywnie na sztucznej

Całkiem udany wypad na ściankę. Bez szaleństw ale moc przybywa. Sprawdziłem to na takim dość małym chwycie w przewieszeniu znacznym. Mogłem już na tym chwycie na lewej ręce przytrzymać i przechwycić prawą do następnego chwytu. Tego wcześniej nie udawało się zrobić. Jest jeszcze wiele zagadek do przejścia - na przykład całkiem nie mam pomysłu na wychodzenie z takiego ponad metrowego okapu. Jest to na razie całkowita zagadka :). Zahaczanie nóg jakoś nic mi nie pomaga. Wydaje się jednak, że tutaj wyrobienie w przyblokach może znacząco ułatwić sprawę ale i technika działania w takich sytuacjach gdzie mamy do czynienia z sufitem i potem wyjściem z niego oczywiście też pomoże.

Obawy przed kontuzjami

Tak czasami się zastanawiam od jakiej trudności dróg zaczną się problemy z palcami i ścięgnami. Wydaje mi się, że już tak od VI.4 chwyty zaczynają zanikać i zaczyna się walka z ewentualnymi kontuzjami. Ta granica wynika z moich doświadczeń jako młodziana a co będzie teraz gdy ma się parę latek więcej? Jeszcze daleko do robienia takich trudności ale obawy są już teraz. To czasami chwila nieuwagi, jakieś nieodpowiednie pociągnięcie i mamy kontuzję. Jest kilka złotych zasad w tym temacie. Trzeba uważać na to, że szybciej nabiera się siły niż odporności stawowo ścięgnowej i dysponując odpowiednio dużą siłą można łatwiej sobie pociągnąć na przykład z palucha, który nie był na takie pociągnięcie przygotowany. Odpowiednia rozgrzewka zawsze i wszędzie - ja widzę, że mam czasami tendencję do robienia rozgrzewki byle jak lub wcale jej nie robienia (myślę, że wielu ludzi ma podobnie). Odpowiedni odpoczynek po dużych obciążeniach na treningu czy w skałach to też trzeba sobie jak mantrę powtarzać (tutaj nie jestem tak bardzo narażony bowiem życie nie pozwala mi na codzienne katowanie). Odpowiednia dieta (to już magia lekka i obawiam się, że nie wdrożę żadnej albo wdrożę połowicznie). Kontrolowanie postępów i nie rzucanie się na drogi, które potencjalnie po opatentowaniu zrobimy ale zmasakrujemy sobie na nich jeszcze nie przygotowane stawy i ścięgna. Itd pewnie znalazłoby się jeszcze sporo rad.

Wszystko to niby oczywiste czynności, które minimalizują szansę na kontuzję ale jak łatwo czasami o nich zapomnieć, zrobić coś byle jak aby odfajkować dany punkt. W aktualnych moich działaniach związanych z powrotem do wspinania na razie nie zarejestrowałem większych problemów z palcami i ścięgnami - miałem raz lekkie nadwyrężenie ścięgna w palcu zwanym fakerem przez kilka dni. Natomiast od powrotu do wspinania mam coś takiego jak permanentne odczuwanie (lekkie) stawów (tych największych stawów) palców. Czuję je po prostu. Wydaje mi się, że jest to spowodowane tym co kiedyś już opisałem na blogu - obciążeniem przez ćwiczenia na rurce (tam dochodzi u mnie do największych obciążeń, większych niż w trakcie wspinaczki na razie na trasach typu VI.1 maksymalnie). Drążek może okazać się podstępnym przyrządem powodującym ukryte nawarstwianie się małych urazów. Zwisanie na palcach i podciąganie się do góry to w końcu dźwiganie ponad 70 kg a naprężenie przy szarpaniu w górę jest dodatkowym czynnikiem zwiększającym chwilowo to obciążenie. I tu pojawia się dylemat. Z jednej strony drążek jest łatwo dostępnym przyrządem do zwiększania przypaku a z drugiej strony rozwala mi palce. Rezygnacja z niego byłaby trudna o tyle, że nie miałbym go czym zastąpić (nie mogę codziennie łazić na ścianki wspinaczkowe itp). Coś w tym temacie trzeba wymyślić bo trapi mnie już od jakiegoś czasu (odkąd zaobserwowałem, że to odczuwanie stawów i pewne bóle w dłoniach są właśnie od rurki a nie od wspinu na ściankach). Pierwszym narzucającym się rozwiązaniem zmniejszającym obciążenie jest podciąganie się w pełnym chwycie (tzn nie na samych palcach gdzie rurka znajduje się na pierwszym i drugim paliczku licząc od końca palca). Wiszenie takie wprowadziłem sobie aby przy okazji podciągania wzmacniać palce ale jak widać może to być przesadą na dłuższy dystans. Widać tutaj też to, że zwisanie na samych dwóch ostatnich paliczkach właśnie zawiesza cały ciężar ciała na najgrubszym stawie palców obu rąk (a właśnie te stawy czuję). Hm ... innego rozwiązania nie widzę chcąc się dalej podciągać na drążku :).

Jest jeszcze jedna możliwość, że jest to etapem przejściowym i dłonie przyzwyczają się w końcu do takich rurkowych obciążeń - ale tutaj mam wątpliwości bowiem będę przecież robił coraz więcej podciągnięć a co za tym idzie marne są szanse, że stawy przestaną być odczuwalne. Wydaje się, że trzeba z tym jakoś żyć.


Na razie moje odczuwanie stawów nie nazwałbym kontuzją ale już pewnym sygnałem od organizmu, że coś się dzieje, coś się nawarstwia, coś się nie do końca zregenerowało. Aby temu już teraz jakoś zapobiegać wprowadzę sobie taką zasadę, że jeden dzień rurkowy robię w pełnym chwycie a jeden w chwycie na końcach palców. Zobaczę co z tego wyjdzie.

wtorek, 7 maja 2013

Małe sprostowanie

Jako, że miałem parę dni zaległości w blogowaniu nadrabiam to wspominkami.

Tytuł bloga oraz niektóre wpisy sugerowałyby, że miałem całkowitą przerwę od wspinania przez 20 lat. Tak jednak nie było. Zawodnik przeżył w międzyczasie (tzn od 1993 do 2013) dwa malutkie napały na wspinanie.

Pierwszy mały skok do wspinania pojawił się gdzieś około roku 1998 (pięć lat po wspinaniu na ostro) za sprawą mojego kuzyna wspinającego się w tym czasie. Był to napał krótki - około 2 wyjazdy na skały i kilka razy na ściankę wspinaczkową u Reni. Mam nawet karnet z tamtego okresu z Reni Sport (nie, nie zbieram wszystkiego co mi wpadnie w ręce mam takie stare etui na dokumenty i tam to przesiedziało tyle lat).




Jak widać po wpisach na karnecie akcja odbywała się w maju i czerwcu - 5 wyjść na ściankę :).

Mam też kilka zdjęć z wypadu na skałki z tego okresu w towarzystwie siostry, kuzyna i kumpla (tak tak to ty kumplu,kuzynie i siostro - zamieszczam bo i tak was nie widać :) więc nie będziecie mnie mogli oskarżać o naruszanie czegoś tam hehe).

Łaziki w Bolechowickiej z dołem
Łaziki w Bolechowickiej z dołem

Brygada :)
Przez Napis w Bolechowickiej - wędkowanie - jeszcze dawałem radę




I to był pierwszy mikro zwrot w kierunku wspinania po latach.


Drugi był już naprawdę mikro. Jednokrotne pojechanie na skały z moją lepszą połową :). Ale z tego wypadu nie posiadam zdjęć. Był to wypad do dolinki Bolechowickiej około 2001 roku. Lepsza połowa nie wykazała niestety chęci wdrapywania się wysoko. Zwykły lęk wysokości. Co mogło się wydarzyć gdyby tego lęku wysokości nie było - no pewnie jakieś VI.6 w OS-ie :). Czasami tak niewielkie drobiazgi mogą mieć kolosalny wpływ na przyszłe losy bohaterów :).

I to wszystko.

W przybliżeniu można więc powiedzieć, że przerwa we wspinaniu trwała około 20 lat. Szkoda, że wtedy napalenia nie przerodziły się w coś większego. Z drugiej strony teraz nie miałbym takiej frajdy z powrotu to tegoż jakże fantastycznego zajęcia.


5,3 km

Dzisiaj bieg. Tym razem z rozgrzewką ze względu na strach przed dalej lekko bolącymi plecami. Myślałem, że więcej przebiegłem ale jest to tylko 5,3 km (wg pomiarów z google maps). Czas biegu 33 minuty. Jak widać tempo nie zachwyca :) (trochę ponad 6 minut na kilometr). Następnym razem już 6 km trzeba machnąć. Nawet nie jest całkiem źle z formą - widocznie ruch wspinaczkowy też jakoś do ogólnej wydolności się przyczynia. Spieszę się ze spadkiem wagi bo w tym miesiącu trzeba 72 na wadze zobaczyć a rozpusta ostatnich dni znacznie mnie oddaliła od takiej wagi. Bieganie rozwiąże problem - jak to się wszystko ładnie przypadkiem układa.


poniedziałek, 6 maja 2013

Rysa Babińskiego - 91

To było chyba w 91 roku. Wędkowanie Babińskiego.

Słaba jakość zdjęć ale mimo wszystko coś widać. Wtedy jeszcze nawet nie myślałem o drodze na prawo od rysy :). Odkopałem te zdjęcia w trakcie długiego weekendu - nawet zapomniałem, że takie posiadam. Działają motywująco więc w ramach terapii pomyślałem, że je zamieszczę.


Tutaj wspinają się same nogi :). Buty "Ninja" - nie były nazbyt świetne ale cóż, były to pierwsze buty wspinaczkowe zaraz po korkerach. Korki gdy pojawiły się "Ninja" niestety musiały pożegnać się ze wspinaczką - miały jednak na swoim koncie drogi gdzieś tak do VI+. Żeby korkerom nie było żal i aby nie czuły się samotnie dołączyły do nich i "Ninja" zaraz po tym gdy pojawiły się "Lasery". "Lasery" były boskie i nie do zdarcia a ich szpice idealnie pasowały potem na Chińskiego.

Chwila nieuwagi

Jako, że długi weekend był bardzo deszczowy spędzałem go na lenistwie i objadaniu się. Pogoda nie pozwalała na wielkie szaleństwa związane z ruchem, zastrzał w plecach nie pozwalał na ruch i okoliczności rodzinnego przesiadywania także nie pozwalały na energetyczne spędzanie czasu :). Efektem tej ciężko i sumiennie wykonanej roboty jest 1,5 kg większa waga niż przed długim weekendem. Tak się rozepchałem, że teraz siedzę i strasznie chce mi się jeść a przecież jadłem już kolację hehehe. Tak to jest jak się człowiek zapomni i zacznie żreć jak świnia.

Dzisiaj gdy tylko stwierdziłem, że ćwiczenia na rurce nie działają na te mięśnie pleców, które mam obolałe po zastrzale robię sobie podciągnięcia, zwisy i inne tego typu akrobacje rurkowe. W środę i czwartek na ściankę a jutro? Jutro po ekspresy. Jeszcze nie do końca wiem, które kupić. Decyzja zapadnie pewnie w ostatniej chwili. Nie chce wydać na te 10 ekspresów masy pieniędzy więc raczej nie będą to największe wypasy. Kupie sobie 8 krótkich (około 10 cm)  i 2 dłuższe (około 20 cm). Gdy będę potrzebował dłuższych po prostu wykonam je z pętli.

Słabo zaczął się ten miesiąc a zatem ćwiczenia będą intensyfikowane w miarę zagłębiania się w maj. Jutro biegam - celem jest skromne 5 km. Bieganie nie jest nawet takie straszne - na razie łatwo tak twierdzić bowiem pojedynczy trening nie trwa więcej niż 0,5 godziny samego biegu, ciekawe co będzie gdy będę biegał tak z 15 km :).

Niezłe jest to, że tutaj blog o wspinaniu a na skałach się jeszcze nie było :). Ale już prawie, już niewiele brakuje i królik doświadczalny wybierze się w teren. Królik po prostu stosuje się ściśle do zasad z zającem "Wspinanie nie zając nie ucieknie".


niedziela, 5 maja 2013

Wapno kontratakuje

Każdy posiada plecy ale moje nie omieszkały mi o sobie przypomnieć. Dzień przed długim weekendem zmieniałem koła z zimowych na letnie i musiałem je przenieść z garażu do samochodu. Są dość ciężkie takie 17 cali. Rwałem je z niewygodnej pozycji bo leżały za jakimiś pudłami a nie chciało mi się ich sprzątnąć z drogi do kół. Niby spoko - wsadziłem je do samochodu i pojechałem do punktu zmiany kół. Tam z 15 minut poczekałem w koszulce na świeżym (dość chłodnym) powietrzu. Wróciłem i odstawiłem zimówki do garażu. Niby nic ale tak lekko coś poczułem na plecach. Kilka dni potem z rana nagle strzał i dość nieznośny ból pod łopatkami zaatakował. Ciężko było się schylić do ubierania butów. Ale nic 2 dni i przeszło - jakby się rozeszło. Ale to nie był koniec - wczoraj rano wstałem zmotywowany do biegania (drugiego po tej zimie), wskoczyłem w buty i jazda na zewnątrz. Trochę lało i było tak ze 12 stopni. Oczywiście zero rozgrzewki. Po dziesięciu metrach jak mnie trzaśnie znowu w tym samym miejscu. Ale pobiegłem dalej tyle, że tylko jakieś 3,5 km. Ból trwa do teraz. Ewidentne objawy dziada pradziada. Zawiało mi te plery po wysiłku związanym z dźwiganiem kół.

Te plecy są ostatnim miejscem, które pomimo 4 miesięcznego trenowania dalej mi dokuczają. Wiem - są zepsute przez siedzenie przed kompem. Aktualny ból zaatakował dokładnie w tym miejscu gdzie czasami pojawia się od zwykłego siedzenia. Coś czuje, że same się nie naprawią i możliwe, że trzeba będzie się z nimi udać do jakiegoś lekarza.

A już wydawało się, że jest tak dobrze - nie jest. Na każdym kroku jakieś syfy wychodzą na światło dzienne. Mam nadzieję, że błędy przeszłości i tym razem uda się naprawić.

Bardzo długi weekend dobiega końca i wapno wraca do treningów - z bólem.

środa, 1 maja 2013

Plan na 5-ty miesiąc

Planowanie jest proste:

  • 14 podciągnięć na drążku ciągiem - aktualny rekord to 13
  • 125 sekund w zwisie na rurce - aktualny rekord to 121 sekund
  • 32 pompki (aktualny rekord to 30)
  • przykurcz pełny na lewej ręce przynajmniej przez 4 sekundy - nie udało się w poprzednim miesiącu może w maju się uda
  • przejście drogi wycenionej na VI.2 (oczywiście w stylu TR na razie)
  • piramidka w podciągnięciach do 8 czyli 64 podciągnięcia w jednym treningu - aktualny rekord to piramidka do 7
  • waga 72kg (osiągnąłem 73,9 kg w zeszłym miesiącu)
  • przejścia w skałkach: 8 dróg o trudności V, 4 drogi o trudności V+, 2 drogi o trudności VI, 1 droga o trudności VI+ - wszystko z dolną (będzie trudno o OS bo większość tych dróg robiłem 20 lat temu :) ale może coś wyszukam)
  • 8 km w bieganiu (aktualny rekord 4,2 km - dzisiaj pierwszy raz pobiegłem)

Zamiana skakanki w bieganie.

Dzisiaj pierwszy raz po zimie pobiegłem - lękliwe 4,2 km. Z dużym luzem ale nie chciałem przesadzić na początek. Bieganie jest nudne ale jest w tym fajny element walki i to może mnie utrzymać przy bieganiu.

Co do prowadzeń w skałach to mój plan to takie minimum. Oczywiście jak uda mi się zrobić więcej to będzie dobrze. Planuję jednak zachować ilość dróg w takich piramidowych proporcjach od łatwych do trudnych. Czeka mnie zakup ekspresów i zaplanowanie przynajmniej 2 wypadów całodniowych w skałki. Gdy dana piramidka zostanie wykonana następną przesunę o pół stopnia w górę i tak dalej (możliwe, że powiększę podstawę piramidki ale to dopiero po wstępnych eksperymentach i sprawdzeniu jak to idzie).

Z ciekawych doświadczeń muszę wspomnieć o tym, że dopiero dzisiaj dopadły mnie zakwasy po podciąganiach na drążku dwa dni temu. Ciekawe o tyle, że gdy było się młodszym z tego co pamiętam zakwasy łapały mnie na drugi dzień po jakimś intensywniejszym treningu - teraz dwa dni po treningu. Widocznie starość nie radość i coś tam w tych mięśniach się dłużej przekształca. Te sto podciągnięć ostro daje znać o sobie.